Tuńczyk w Koi, Johannesburg (Sandton) - marzec, 2013
Jak jeszcze kiedyś jeździłem do Cape Town (Kapsztad jak niektórzy wolą) moją ulubioną restauracja była Wakame nad nabrzeżnym bulwarem, gdzie serwowano świetnego tuńczyka w sezamie (seared sesame tuna) z widokiem na Atlantyk, co było szczególnie przyjemne w czasie zachodu słońca.
Oczywiście w Johannesburgu Atlantyku nie ma, za to znalazłem miejsce z doskonałym tuńczykiem. To miejsce to Koi http://www.koirest.co.za/ restauracja fusion w Sandton, czyli bankowej dzielnicy Johannesburga. Niedaleko Nelson Mandela Square w rejonie gdzie od każdego hotelu można dojść na piechotę, co w Johannesburgu też jest niemałą zaletą.
Już po samych fakcie, że Koi jest codzienne pełne można wnioskować o jakości. Jeśli wybieracie się większą grupą, lub w piątek - lepiej zarezerwować. Samemu zawsze znajdzie się miejsce przy sushi barze.
Koi serwuje spory wybór dań azjatyckich i każdy może dopasować coś do swojego gustu. Na przystawki maja m.in. dim sum (pierożki na parze w cieście ryżowym) - z których szczególnie polecam te z krewetkami i grzybami shitake za 40R. Ciekawe sajgonki - np. z krewetkami i serem, lub krewetkami i awokado.
Moją ulubioną przystawką są kalmary smażone lekko posmarowane słodkim sosem hoi sin, do tego zawsze proszę dużo kolendry (standardowo dają marne dwie gałązki). Te kalmary dla mniej głodnej osoby razem z porcją mieszanej sałaty, przyprawionej wytrawnie na sposób azjatycki, mogą stanowić pełen posiłek - w sumie za 120R.
Kolega próbował wczoraj zupy tom yum z krewetkami i był bardzo zadowolony (podobno lepsza niż w pobliskiej Wang Thai). Można też wziąć sałatki, które są praktycznie samodzielnym posiłkiem - np. świetna tajska z wołowiną, lub z tuńczykiem i azjatyckimi warzywami.
Ale naprawdę gwoździem programu jest tuńczyk. Jak widać:
Solidny plaster tuńczyka obtoczony w czarnym i białym sezamie i na chwilę wrzucony na gril. I tu muszę podkreślić - na chwilę, zamawiamy seared. Nie na darmo danie nazywa się "seared tuna" by brać go medium, czy co gorsza well done. Tuńczyk jest tylko apetycznie zgrilowany z zewnątrz i chłodny, wspaniale soczysty, w środku. Taki efekt można osiągnąć tylko ze świeżego tuńczyka i to Koi nam gwarantuje.
Ja biorę wariant z zielonymi warzywami (na zdjęciu z bok choi, czasem jest to azjatycki szpinak) wiórkami słodkiego patata. Sos jest delikatny, sojowo-czosnkowy. Całość pozostawia niezapomniane wrażenie - mięso tuńczyka, przysmażony sezam, słodka frytka i sprężyste warzywa. 138R za rozkosz podniebienia.
W karcie mają i drugi wariant na grilowanych mieszanych warzywach, polany sosem z wasabi, ale ja nie lubię mięsa zalanego sosem. Wydaje się zbyt ciężkie.
Oczywiście takie danie nie byłoby kompletne bez wina. Jesteśmy w końcu w RPA - kraju wina. Będąc spragniony białego i korzystając, że nie jestem sam zamówiliśmy butelkę mojego ulubionego sauvignon blanc Springfield.
(w rzeczywistości naklejka jest bardziej zielona). Jest to mocno wytrawne agrestowo-mineralne sauvignon blanc, jako że lubię wyraźne smaki, jedno z moich ulubionych z RPA. Zadziwiające, że gorący region Robertson stworzył takie klasyczne sauvignon. Jeśli się jest samemu, lub woli się łagodniejszy, bardziej owocowy sauvignion to można wziąć Thelema, którą podają też na kieliszki.
Miejsce naprawdę godne polecenia.
Jak jeszcze kiedyś jeździłem do Cape Town (Kapsztad jak niektórzy wolą) moją ulubioną restauracja była Wakame nad nabrzeżnym bulwarem, gdzie serwowano świetnego tuńczyka w sezamie (seared sesame tuna) z widokiem na Atlantyk, co było szczególnie przyjemne w czasie zachodu słońca.
Oczywiście w Johannesburgu Atlantyku nie ma, za to znalazłem miejsce z doskonałym tuńczykiem. To miejsce to Koi http://www.koirest.co.za/ restauracja fusion w Sandton, czyli bankowej dzielnicy Johannesburga. Niedaleko Nelson Mandela Square w rejonie gdzie od każdego hotelu można dojść na piechotę, co w Johannesburgu też jest niemałą zaletą.
Już po samych fakcie, że Koi jest codzienne pełne można wnioskować o jakości. Jeśli wybieracie się większą grupą, lub w piątek - lepiej zarezerwować. Samemu zawsze znajdzie się miejsce przy sushi barze.
Koi serwuje spory wybór dań azjatyckich i każdy może dopasować coś do swojego gustu. Na przystawki maja m.in. dim sum (pierożki na parze w cieście ryżowym) - z których szczególnie polecam te z krewetkami i grzybami shitake za 40R. Ciekawe sajgonki - np. z krewetkami i serem, lub krewetkami i awokado.
Moją ulubioną przystawką są kalmary smażone lekko posmarowane słodkim sosem hoi sin, do tego zawsze proszę dużo kolendry (standardowo dają marne dwie gałązki). Te kalmary dla mniej głodnej osoby razem z porcją mieszanej sałaty, przyprawionej wytrawnie na sposób azjatycki, mogą stanowić pełen posiłek - w sumie za 120R.
Kolega próbował wczoraj zupy tom yum z krewetkami i był bardzo zadowolony (podobno lepsza niż w pobliskiej Wang Thai). Można też wziąć sałatki, które są praktycznie samodzielnym posiłkiem - np. świetna tajska z wołowiną, lub z tuńczykiem i azjatyckimi warzywami.
Ale naprawdę gwoździem programu jest tuńczyk. Jak widać:
Solidny plaster tuńczyka obtoczony w czarnym i białym sezamie i na chwilę wrzucony na gril. I tu muszę podkreślić - na chwilę, zamawiamy seared. Nie na darmo danie nazywa się "seared tuna" by brać go medium, czy co gorsza well done. Tuńczyk jest tylko apetycznie zgrilowany z zewnątrz i chłodny, wspaniale soczysty, w środku. Taki efekt można osiągnąć tylko ze świeżego tuńczyka i to Koi nam gwarantuje.
Ja biorę wariant z zielonymi warzywami (na zdjęciu z bok choi, czasem jest to azjatycki szpinak) wiórkami słodkiego patata. Sos jest delikatny, sojowo-czosnkowy. Całość pozostawia niezapomniane wrażenie - mięso tuńczyka, przysmażony sezam, słodka frytka i sprężyste warzywa. 138R za rozkosz podniebienia.
W karcie mają i drugi wariant na grilowanych mieszanych warzywach, polany sosem z wasabi, ale ja nie lubię mięsa zalanego sosem. Wydaje się zbyt ciężkie.
Oczywiście takie danie nie byłoby kompletne bez wina. Jesteśmy w końcu w RPA - kraju wina. Będąc spragniony białego i korzystając, że nie jestem sam zamówiliśmy butelkę mojego ulubionego sauvignon blanc Springfield.
(w rzeczywistości naklejka jest bardziej zielona). Jest to mocno wytrawne agrestowo-mineralne sauvignon blanc, jako że lubię wyraźne smaki, jedno z moich ulubionych z RPA. Zadziwiające, że gorący region Robertson stworzył takie klasyczne sauvignon. Jeśli się jest samemu, lub woli się łagodniejszy, bardziej owocowy sauvignion to można wziąć Thelema, którą podają też na kieliszki.
Miejsce naprawdę godne polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz