niedziela, 21 grudnia 2014

W kulinarnej stolicy Polski - cz. 1

Wędrówki po kulinarnym Krakowie - czyli tradycja i nowoczesność - listopad 2014

Ośmielam się twierdzić, że to właśnie Kraków, a nie Warszawa jest obecnie kulinarną stolicą Polski. Zawsze było tu dużo kanjp i w przeciwieństwie do mojego rodzinnego miasta, nawet w tursytycznych miejscach można było zjeść bardzo dobre jedzenie.
Po drugie Kraków prezentuje się bardzo dobrze w skali "value for money". Złośliwi powiedzą, że nie powinno to dziwić, ale moim zdaniem nie zdzieranie za dobrą kuchnię stanowi jej niezbędny składnik. Wielu durniów potrafi wyżyć się kreatywnie i zarządać za to bajońskich sum. A ja wolę tych co włożą swą kreatywność i ciężką pracę w tworzenie dań osiągalnych dla normalnego "foodie".
Dowody? Ten właśnie cykl przedstawi kilka ciekawych miejsc, których to lista będzie się niewątpliwie wydłużać.

Gdzie? Kraków, Podgórze, Józefińska 2 (tuż przy kładce przez Wisłę)
Co? ZaKładka
I jak? Tradycja i nowoczesność w świetnym wydaniu za dobrą cenę
Co szczególnie? Menu jest sezonowe, więc trudno mi cokolwiek polecić, bo ostatnich dań które jadłem już w karcie nie ma. Ale na pewno królują podroby, szczególnie grasica
Za ile? Na dwójkę 170zł z butelką wina, lub 120zł z dwoma kieliszkami (wino domowe jest naprawdę super)

W chwili obecnej to moim zdaniem najlepsza knajpa w Krakowie. Ja oczywiście mam skrzywienie w kierunku dań z podrobów (nie wątrobki!) ale nawet moja pani, która na samo ich wspomnienie się krzywi znalazła tu mnóstwo dla siebie.

Zacznijmy od lokalizacji i wnętrza. ZaKładka jak sama nazwa wskazuje ma cudowną lokalizację przy kładce pieszo-rowerowej przez Wisłę, już po stronie Podgórza. W odnowionym budynku mieści się lokal złożony z kilku połączonych ze sobą salek, co sprawia, że mimo tłoku nie jesteśmy przytłoczeniu towarzystwem. Atmosfera wewnątrz ciepła i wymarzonego francuskiego bistro, ale bez zadęcia. Obsługa, jak na Kraków (kompetencja kelnerów to jedyna rzecz, z która miasto nie może sobie poradzić) sprawna.

Więc po krótce streszczę moje dwie posiady w ZaKładce i jak będę tam kolejne razy, co mam nadzieję rychło nastąpi, to też nie omieszkam się podzielić.

Zacznijmy od klasyki - pierwsza wizyta i moja pani zamawia ślimaczki i makaron z owocami morza, a ja dwie mniejsze dania - grasicę i nereczki na puree.  Na początek urocze czekadełko (definitywnie jakiś mus zupowy z chrupiącym dodatkiem) i świetne portugalskie wino, taninowe, ale nie drętwiejące języka, w cenie o ile pomnę 80zł:



 Potem przychodzi najważniejsze - czyli grasica:
Jak widać podana na szparagach (to był kwiecień) i podpieczona z serem. Dawno nie jadłem tak dobrej grasicy - nawet ta u Kręglickich w Piątej Ćwiartce się nie umywa.
A moja pani dostała najlepsze na świecie ślimaki (no dobrze, w Wietnamie były lepsze :)), może nie
wyglądają, ale podane w sosie wydobywającym całą miąższość i lekko ziemisty smak ślimaka:
Dotąd nie rozumiem czemu nie zamówiliśmy repety...

Makaron mojej pani nie był największy, ale za to obfity w zwierzaki, zwieńczony dużą krewetą zrobioną idealnie w punkt - już ścięta, ale nie przegotowaną.
Moje nereczki - po prostu boskie. Nereczki to zapomniana część zwierzaka a wymaga wszak tylko króciutkiego smażenia. Ja je uwielbiam - gdy są tak chrupkie z zewnątrz i idealnie miękkie w środku. Do tego puree z warzyw korzeniowych - solidny akompaniament do wyraźnego mięsa.

Do nereczek czują głęboką sympatię, po tym jak w Paryżu o 23:00 trafiłem do czynnego wtedy (i według strony cały czas) całą noc Au Pied de Cochon (http://www.pieddecochon.com) gdzie nereczki w musztardzie zapijane Vacqueyras uratowały mnie od śmierci głodowej. Ale tyle dygresji wracajmy do ostatniej wizyty w ZaKładce na menu gęsie w listopadzie.

Po doświadczeniach kulturalnych Cricoteki - polecam - trzeba zarezewować sobie ponad półtorej godziny,

zacząłem od rosołu z gęsiny z jajeczkiem i pierożkiem gęsim:
bardzo dobrego, jak trzeba intesywnego, a jajeczo płynne w środku świetnie z nim kontrastowało, nie obraziłbym się za DWA pierożki ;)

Moja pani jadła zupę rybno-krabową, w stylu musu, ona woli taką z kawałkami, ale smak tej był bezbłedny i mi przypominający nicejski wariant, dokładnie taką serwują w tamtejszych knajpkach.

Zaś drugie mojej pani, wyglądając niepozornie biło rekord popularności, nawet usłyszałem coś czego nigdy bym się nie spodziewał "mogli dać więcej sosu", trzeba przyznać, że sos śliwkowy podkręcał smak tego rewelacyjnego strudla gęsiego:

 Moje udo (a właściwie podudzie, czyli jak mawiali u mnie w domu pulka) gęsie:
było zrobione idealnie, chciałbym tak umieć. Tylko do dodatków mam zastrzeżenie - miała być kremowa fasolka z warzywami korzeniowymi. I już wyobrażałem sobie to puree z fasoli - faktycznie idealny dodatek do gęsiny, a tu jak widać fasolka w całości i raczej nie kremowa. Skończyło się na tym, że sam ugiotłem to widelcem na puree i wtedy było idealne.

Zapytacie więc - jeśli nie idealne to czemu, aż dwa widelce, są trzy powody:
  1. jedzenie jest ogólnie super i porcje sycące
  2. miejsce ma atmosferę i na randkę i na rodzinny posiłek, jakieś wewnętrzne ciepło
  3. a ceny, szczegolnie win, nie nabijają w butelkę, mało takich miejsc gdzie zjem za 30Eur solidny obiad na dwoje, popijając kieliszkiem dobrego wina
Ja tam planuję wracać, tak często jak się da.

piątek, 19 grudnia 2014

A tę przereklamowaną knajpę możecie ominąć

Może i straszny bachor, na pewno skąpy - Warszawa, grudzień 2014

Nie był to zbyt udany prezent urodzinowy dla samego siebie

Gdzie? Warszawa, Sandomierska
Co? L'enfant Terrible 
I jak? Drogo i głodno
Co szczególnie? Przepiórka jest dobra, a chleb rewelacyjny, ale nie za taką kasę
Za ile? 300zł za posiłek na dwoje z dwoma kieliszkami wina i lampką zwykłego Armagnac

Jako, że miałem urodziny postanowiłem w ramach prezentu dla siebie pójść do dobrej knajpy. Długo wahałem się między znanym i lubianym Solec 44, Zielonym Niedźwiedziem (jeszcze nie spróbowałem) a L'enfant Terrible. W końcu kreatywna kuchnia i jej opisy uwiodły mnie.

Z kreatywnością tu faktycznie nie ma problemu, gorzej z tym co dostaje się za niemałe pieniądze. Nawet przez chwilę zastanawiałem się nad 5 daniami za 200zł, ale nie odpowiadał i wybór, a jeśli usłyszałem, że to po pół porcji to chyba do ich zobaczenia potrzebowałbym mikroskop.

Na pewno mają fajny wystrój i rewelacyjną obsługę, choć wkurza mnie gdy prosząc o wodę dostaję oczywiście włoską najdroższą, a nie Cisowiankę.

Wybór mojej żony był zdecydowanie lepszy - na przystawkę dwa przegrzebki  na musie z kapusty za prawie 5 dych:
A potem przepiórka na dwa sposoby - nóżki confit i smażona pierś. Małe pyszne danie:
Może gdybym to wybrał nie byłbym aż tak niezadowolony.  Ale wybrałem gorzej. Opis: galaretki owocowe, długodojrzewający boczek 33zł - i co dostaję - dwa cienkie jak płatek plasterki boczku (podobny wychodzi ten z Lidla czy Biedronki, ale w paczce jest 14 plasterków) i rozrzucone galaretki z owoców. Smaczne? No tak - tyle co nic.
Dobrze, że był i chleb (po kromce) i bułki.
Na drugie miałem ochotę na karpia z grzybami, tylko bez gryki. Pokombinowali i obiecali podać z czarną soczewicą (już bez grzybów, a szkoda). Brzmiało nieźle:

Może i fajna przystawka - o przepraszam, tu podawane jako danie główne, ale jak biorę karpia to chcę czuć smak karpia a nie rybnego farszu bez wyrazu. Porażka nie tylko wielkościowa ale i smakowa.

Wino na kieliszki koło 30zł za jedno.

Kieliszek polskiej nalewki - prawie 25zł. Armagnac w podobnej cenie, ot jak Armagnac, nic nadzwyczajnego. Desery już odpuściliśmy - ani za makiem ani za piernikami nie przepadamy.

Dawno nie wyszedłem z knajpy tak głodny...

Może jak ktoś wydaje firmowe pieniądze to mu nie szkoda, ale własnych żal zdecydowanie.




Powrót do Krakowa - spieszcie się

Przeżycie kulinarne, którego ominąć nie można - Kraków, grudzień 2014

Nie wiem jak długo to cudowne miejsce będzie działać, więc spieszcie się odwiedzić:

Gdzie? Kraków, Krupnicza 9/1
Co? Ramen Girl Yellow Dog
I jak? Niesamowite
Co szczególnie? Każde danie jest niezwykłe, ale chyba jednak Black Ramen w pamięć zapadło najgłębiej
Za ile? 160zł na dwójkę z zieloną herbatą

Widziałem to miejsce przez wielkie okna z ulicy, acetyczny wystrój w zestawieniu z krzykliwym muralem w środku przyciągał wzrok



Ale przecież do restauracji, która serwuje eksperymentalną kuchnię japońską. Naprawdę. W Krakowie, i jak przyzna każdy, kto miał do czynienia z kaiseki - za niewygórowane pieniądze. Oczywiście Ramen Girl to nie kaiseki ale kuchnia najwyższych lotów.

Zacznijmy od ramen

Black Ramen to wrażenie wstrząsajace dla kubeczków smakowych, wziąłem małą porcję (całkiem sporą) ale na pewno duża jest jeszcze lepsza - bo dostaje się więcej tej niebiańskiej zupy. Połącznie smaków i tekstur trudne do opisania - intensywny, lekko pikantny wywar, chrupki boczek, słodkie włókna wieprzowiny, chrupkie ziarna soi, fliskowaty makaron, cienkie plastry rzodkwi daikon. Razem rozkosz dla podniebienia. Niezapomniane.

Wontony mojej żony były dobre, a wywar z tych delikatniejszych na bazie miso - też bardzo w moim stylu (te zupę jadł też dwulatek [na spółę z mamą] przy stoliku obok).


A potem nastąpiła seria trzech dań - u mnie omnivore - czyli w kierunku mięsnym, a żony warzywnych.

Drobne klejnociki:
Rozpadające się mieciutkie, policzki wołowe na słodko z chrupkim jarmużem
Pokryta płatem owocowego żelu kaczka z kosteczką pomarańczy, genialnymi marynowanymi burakami - krojonymi cienko jak liść, kapusta no i oczywiście daikonem. Niby nie miałem ochoty na kaczkę a nie mogłem się oderwać:

A ostatni z mięs - wolno upieczony boczek z płatem kapusty i rzodkwią (do tego boczku wrócę w kolejnym wpisie)
Warzywa też niezwykłe, może najmniej udane uszaki (czarne grzyby):
ale za to zwykłe boczniaki - niezwykłe - szczególnie z delikatną rzodkwią i cebulką
I to juz był calkowity koniec - bulwy - znany nam burak kwaszony, żółty burak, topinambur i rzodkiew podane z kremem wasabi. Potem na pewno nie odczuwasz głodu

Ja już kombinuję jak wrócić tam w ten weekend. A czytelnikom radzę jak najprędzej udać się do Ramen Girl, bo jakoś nie wierzę, by lokal ten przetrwał długo serwując tak proste, lecz jednocześnie wyrafinowane jedzenie.