poniedziałek, 30 września 2013

Jeszcze z Gazebo

Gdzie? Dubaj, kilka lokalizacji, m. in Internet City
Co? Gazebo, restauracja indyjska
I jak? Świetne value for money, bardzo dobre jedzenie
Co polecam? - np. Dhal, Paneer, szaszłyk z kurczaka
Za ile? - ok 30Dhm za danie, potrzeba 3 na 2 osoby, chyba że bierze się naan lub ryż


Już o tym pisałem, więc nie będę się rozwodził.  Polecę tylko świetną soczewicę. Pikantna a nie paląca, w niej taka chrupka papryczka, mniam.



Chiński luksus w Dubaju

Restauracja Royal China, DIFC Dubaj - wrzesień 2013

Gdzie? - Dubaj, Dubaj International Financial Center
Co? - Restauracja Royal China
I jak? - Świetna
Cena? - Ok 250Dhm za osobę
Co polecam? Zupa wonton, seabass na parze

Na dobrą chińską kuchnię ochotę miałem od dawna. Ale niełatwo znaleźć. Royal China - oddział znanej londyńskiej restauracji kantońskiej był ciekawą opcją.

Knajpę znalazłem ze sporym trudem krążąc po taras przy Emirates Towers (swoją drogą niezły widok):
Wystrój iście królewski, nieco przesadzony:
Ale za to jedzenie pierwsza klasa. Zacznę od fantastycznej herbaty ulung (ooloong) która była dobrą alternatywą wobec wina i w połowie ceny jednego kieliszka
Parzona zgodnie z regułami sztuki w małym glinianym dzbaneczku, przelewana wrzątkiem (pierwszy wylany) a potem natychmiast zlewana do szklanego dzbanka.  Tak wypiłem z 6-7 zalań, wszystkie aromatyczne, delikatne, lekko brzoskwiniowe.
Z dań rozpocząłem od zupy z krewetkowymi won-ton - dość ostra, super, chrupkie pak-choi, jedna z ciekawszych won-ton jakie jadłem.

Na przystawkę kalmary smażone z chili
zamówiłem też do nich brokuły liściaste z imbirem, ale te podano dopiero do seabassa, a szkoda bo imbirowa wyraźność bokułów przełamałaby pewną monotonię kalmarów.

Sam seabass idealnie nadaje się do zrobienia na parze i podają go ze słodkim sosem sojowym, polecam.
Ucztowałem ponad 2 godziny i dawno nie byłem tak przyjemnie i lekko najedzony :)






sobota, 21 września 2013

Zagadka libańskich restauracji

Kuchnia Libańska - Abd El Wahab -Souk Al Bahar/Burj Khalifa Lake - Dubai wrzesień 2013

Zawsze zastanawiało mnie czemu libańskie są raczej drogie i uważane za dobre.  Jadłem w kilkunastu w wielu krajach i nie robiło to na mnie wrażenia. A ceny były słone. Ale w końcu zagadka się rozwiązała i to w nietypowym miejscu.

Koło najwyższego budynku świata (póki co) - Burj Khalifa jest staw z fontannami. Oglądanie podświetlonego spektaklu tańczących fontann to obowiązkow punkt pobytu w Dubaju. Ja zaliczyłem go dopiero teraz i naprawdę jest to widok niezapomniany.

Pokazy są co pół godziny i po pierwszym, w którym za dużo czasu poświęciłem na robienie zdjęć obejrzałem jeszcze dwa, a właściwie trzy. Bo trzeci widziałem z tarasu Abd El Wahab - ale o tym po kolei.
Chyba to kiepskie wideo nieco lepiej oddaje ten widok http://youtu.be/6q9wFkm1kb0 Już nasyciwszy oczy zrobiłem się bardzo głodny. Knajpy w Dubai Mall nie są specjalnie ciekawe, szczególnie że miałem ochotę na mięso.

Więc przeszedłem na druga stronę do Souk Al Bahar. Tam nie brakuje różnych knajp - począwszy od Bice Mare, gdzie ceny za porcję zaczynają się od 300Dhm po proste włoskie Urbano. Ja zaś wybrałem Abd El Whab (http://www.soukalbahar.ae/en/Dine/DineDetails.aspx?DineID=898) - nie tylko dlatego, że właśnie zwolniło się jedno miejsce na tarasie i miałem nadzieję jeszcze raz zobaczyć fontanny (była 21:50 a pokazy są do 22). Jednak szybko zająłem się wyborem jedzenia.

Już wreszcie rozumiem na czym polega dobra kuchnia libańska. Świetnej jakości składniki przyrządzone w prosty sposób.  To trochę jak steak house - nie ma tanich dobrych steków.  Tak samo restauracja libańska - wysoka jakość musi kosztować. Tylko zwykle ta jakość jest nie najlepsza.

Tutaj zacząłem tradycyjne - od bakłażanów na dwa sposoby - w sałatce z pomidorem i na gorąco pod jogurtem.
Szczególnie ten pod jogurtem z orzeszkami pinii i chipsami z libańskiego chleba (mimo diety kilka z nich pożarłem) okazał się wstrząsająco dobry, genialny. Nie zostawiłem ani kawałeczka.

A potem pan przyniósł szaszłyka baraniego. Takiej cudownej jagnięciny to nie jadłem od czasów angielskich.  Kawałki idealnie przyprawione, tak że smak mięsa nie zabity, różowe w środku, miekkie, małe ślady przypieczonego tłuszczu.  Miałem ochotę wykrzyczeć radość jedzenia ;)

I wiem za co zapłaciłem 200Dhm (bez alkoholu).  Bo i fontanny jeszcze raz zobaczyłem.  Aha - jak się chce mieć miejsce na tarasie, polecam rezerwację - bo tu naprawdę jest pełno.



czwartek, 19 września 2013

I jeszcze z Warszawy

Opasły Tom, Momu - Warszawa, wrzesień 2013

 Ponieważ Warszawa na Pradze się nie kończy to i trzeba dorzucić garść wrażeń z lewego brzegu. Po "Blue Jasminum" - swoją drogą głębokim i bardzo dobrym filmie Allena - podeszliśmy do Opasłego Toma.  To były jedne z ostatnich dni lata i usiedliśmy przy jednym wolnym stoliku na zewnątrz. Pod kocami było ciepło, a przynajmniej widziało się tłumy na Foksal.

Opasły Tom to takie bardzo solidne miejsce, gdzi warto raz na jakiś czas zajrzeć.  Może niedługo będą mieli gęsinę?

Tym razem zjedliśmy delikatnie - na przystawkę jedna porcja sałaty z kulkami serowo-orzechowymi i wiśniami - do podziału.


Aga była pokrzywdzona, bo ja nieświadomie zgarnąłem jedyne dwie wisienki, a szkoda bo dobrze dawały z tym serem.

Na drugie Aga miała fajne pierogi szpinakowo-czosnkowe z masłem orzechowym:
a ja napaliłem się na gładzicę (czyli flądrę!) z kurkami i cukinią.  Dobra kombinacja:
ale chyba siedziała za długo pod salamandra, bo w cieńszych miejscach ryba była podsuszona. Szkoda. Mimo tego jednak dobre danie.Do tego kieliszek bardzo zacnego Sauvignon Blanc.

Ogólnie typowe wyjście do Tomu - dobre jedzenie, wysokiej klasy bez fajerwerków.

W kolejny wolny dzień postanowiliśmy zachaczyć o Momu, o którym krążą legendy.  Miejsce wspaniałe na placu Teatralnym
jednak odrobinę zawiodło.  Po pierwsze - tu chyba zaraza z Aioli - nie ma wina na kieliszki - tylko jakiś podejrzany mocz z nalewaka.  Nie do picia. Od razu duży minus.  Ja już wolałem piwo, ale tego dnia Książęce ciemne jakoś mało mi smakowało. Zresztą wybór piw też nie rzuca na kolana.

Na główne skusiłem się na steka New York - był podejrzanie tani (33zł) i mam wobec niego mieszane uczucia.



Mięso w smaku bardzo dobre, cóź kiedy medium rare jest tu pojęciem obcym. Dostałem w najlepszym razie medium, przy bokach właściwie well done. Mogło być tak pięknie.  Bo pszenica smażona ze słodkimi przyprawami podana jako dodatek po prostu rewelacyjna i inne dodatki też niczego sobie.

Pizza z grzybami (mieszane leśne i boczniaki) Agi była ogromna:

i nie dała jej rady zmóc.

Ogólnie raczej klasa średnia niż specjalny odpał. Aoili było lepsze, przynajmniej na początku. I tyle z Warszawy. Lecimy do Dubaju...
 

środa, 18 września 2013

Spacerkiem po Pradze

Bistro Przystanek, Z57 - Saska Kępa

Była piękna pogodna niedziela i po koncercie organowym mieliśmy jeszcze ochotę na spacer. Przeszliśmy więc do Ronda de Gaulla i wsiedliśmy w 22 na Pragę. Już całe wieki nie byłem w Parku Skaryszewskim i nad Kamionkiem i taki spacer był idealnym rozwiązaniem. Dodreptaliśmy do Waszyngtona, zapadał zmierzch a jeszcze mieliśmy ochotę się napić.

Poszliśmy więc Francuską w stronę hiszpańskiej winiarni, ale po drodze wpadło nam w oko Bistro Przystanek gdzie akurat reklamowali wino.

Nie mieszkając weszliśmy i wzięliśmy po lampce - Aga Merlota z Chile, ja Hiszpański Granache. Jeśli wziąc pod uwagę, że spora lampka kosztowała tylko 9zł to prawie za darmo.  I fajne miejsce na posiedzenie. Przewija się sporo ludzi kupując ciasto czekoladowe, bezowe itd.  Widziałem też apetyczną zupę i jako drugie mieli gulasz z indyka (nie wiedzieć czemu pod nazwą strogonoff ;)).  Bardzo nam się spodobało, a jak już zgłodnieliśmy wyruszyliśmy dalej.

Chciałem się wybrać do Naam Thai - bardzo zachwalanej restauracji na Saskiej.  Niestety jak dotarliśmy tam o 20:10 okazało się, że kuchnia już zamknięta. Widocznie i tak robią świetny biznes i nie warto być czynnym - może lepiej w ogóle zamknąć - będzie mniej problemów?

Byłem nieco zdesperowany ale wtedy przypomniałem sobie o nowo otwartym lokalu na Zwycięzców.  To już na tym odcinku za Saską, trochę zapomnianym, choć teraz pojawiło się tam i Limoni. A na Zwycięzców 57 otworzyło się Z57.
Miejsce z tych wykwintnych i dość nowoczesnych.  Ale za to otwarte w niedzielę o 20:30 i dłużej (goście co przyszli jeszcze godzinę później też zjedli). Z dobrym jedzeniem.
Agi sałatka z kozim serem, granatem i orzechami w karmelu, była co prawda nieco za słodka, ale w sam raz na niedużą kolację.
Ja zaś zrezygnowałem z diety i wziąłem moje ulubione riavioli z dynią w maśle szałwiowym:
Były bardzo dobre ze słodkawym farszem dyniowym, szkoda tylko, że masło nie było zgodnie z regułami sztuki przypalone na brązowo - to w końcu nadaje temu daniu niezwykłego smaku.  Ale i tak bardzo dobre - w domu nie chciało by mi się robić.  Na takie rzeczy warto iść do knajpy.

Dwa kieliszki dobrego wina i niestety mnóstwo pysznego pieczywa z oliwą czosnkowo-chili, zguba w przypadku diety ;) W sumie zapłaciliśmy 80zł, bo wino oczywiście nie po 9zł, ale za to woda za darmo - co jest tak niesłychane, że naprawę warte wyróżnienia.

Wieczór bardzo miły, ale trzeba było wracać do domu...


wtorek, 10 września 2013

Sezon na figi

U Domagoja, na Żoliborzu - wrzesień 2013

U Gucia Domagoja to jedna z ulubionych restauracji Agi. Przechodziliśmy obok a głód nas prześladował więc bez wahania zajrzeliśmy do środka.

Na tablicy spodobały nam się krewetki z masłem czosnkowym, a obsługująca miła kelnerka stwierdziła, że dziś mają figi świeżo z Chorwacji, no i zostaliśmy.

Ja zamówilłem absolutnie cudowne figi smażone z kozim serem. Idealnie dojrzałe figi - tryskające słodkim sosem i ostry kozi ser. Pewnie jakbym zamówił trzy takie przystawki to też bym zjadł.
A pani przyniosła jeszcze kilka fig na talerzyku, które miałem na deser :) :)

Aga wzięła krewetki w sosie maślanym - i tu żałowałem swojej diety bo najchętniej wyjadłbym cały sos bułką. Był pyszny - krewetki też bardzo dobre.
Właściwie to byliśmy najedzeni, ale poniosło nas łakomstwo i wzięliśmy drugie.

Aga pyszny makaron z krewetkami i szpinakiem. Doskonałe - porcja typu primi piatti, więc nie przesadzona.
Ja wziąłem pleskavicę - i pewnie to najmniej udane danie - kotlet z baraniny raczej suchawy
ale właścicielka jadła duszoną jagnięcinę i wyglądała znakomicie, a i sądząc po tym że właścicielka polecała ją znajomemu - pewnie to będzie mój kolejny wybór.

Wino czerwone na kieliszki niezłe, Pinot Noir w Chorwacji jest w stylu rumuńskiego - cięższy, pełniejszy. Ale wybór butelkowego wygląda nieźle i ceny nieprzesadzone.

Zapłaciliśmy niewiele ponad 120zł, więc świetna cena.

A i obecnie daja kawę Lavazza, ale właścicielka obiecała, że wkrótce ma być kawa Franck z Chorwacji - o niebo lepsza ;)

poniedziałek, 9 września 2013

Potęga wiedzy lokalnej

Seafood w Dubaju,

Jeśli chodzi o znalezienie najlepszej knajpy to nic nie przebije lokalnego eksperta. Dubaj ma bardzo dobre owoce morza. Ale gdzie je zjeść? TimeOut podaje oczywiście swój ranking, ale są to miejsca popularne, często drogie (a Dubaj potrafi być drogi), niekoniecznie najlepsze.

Ibn Hamid gdzie zawiózł mnie J. nie wyróżnia się niczym z dziesiątków restauracji przy Sheikh Zayed Road - główniej przelotówce Dubaju. Nigdy nie pomyślałbym by tu przyjechać, a jeśli nawet to czemu do tej a nie ich sąsiadów?  Szyld wygląda raczej wieśniacko. Po prostu - trzeba wiedzieć.

W środku - jak mówi J. przypomina taką samą restaurację w Aleksandrii w Egipcie. Fotosy egipskich aktorów, kelnerzy w tradycyjnych strojach pomocników rybaków.  Nie byłem, muszę uwierzyć na słowo, ale przecież nie o wystrój wnętrza tu chodzi.
Bo chodzi o jedzenie - ono jest gwoździem programu (bez alkoholu). I cóż tu mamy? Na szczęście J. lubi zjeść, czego po jego szczupłym wyglądzie nigdy bym nie powiedział, więc możemy sporo spróbować.

Z lady wybieramy dorodne krewety z zatoki (tak za 3 razy większe niż u nas), seabassa i homara. Każde będzie przyrządzone inaczej, już nie mogę się doczekać, popijam lemoniadę i nieco marznę (klima chodzi na full a na zewnątrz 40C).

Krewety smażone na głębokim tłuszu, ale tylko w lekko pikantnej mgiełce. Idealnie wysmażone, nie zabite, jeszcze stawiają opór zębom. Słodycz mięsa krewetkowego fajnie zaostrzona pikantnym przykryciem.

Zamówiliśmy też sałatę (w stylu libańskim - liście i warzywa do pogryzania), baba ganush (tu kwaskowate i fajnie kontrastuje) oraz hummus.

Ale już wjeżdża ryba:
Upieczona pod pastą warzywno-ostrą. Niezła, choć tu mogli ją piec chwilę krócej.  Jednak zanim zdążamy ją zniszczyć pojawia się homar:
w sosie maślano-czosnkowym. Ciekawy sposób podania - mięso jest już wykrojone, wydłubane ze szczypców i brzucha i w środku wymieszane z czosnkowo-ziołowym sosem. Jest pyszne. J. wyskrobuje dla mnie kawałki chowające się w zakamarkach, mocno nasiąknięte czosnkiem. Słodycz homara skontrastowana ze swieżymi ziołami.

Zadowoleni siedzimy, gadamy i patrzymy się na siebie. Mam ponad jeszcze godzinę, a potem trzeba na lotnisko, po północy samolot.  Może by tak coś zjeść?! A co? No homara! Zamawiamy homara z serem.

Naczekaliśmy się na niego, przynajmniej obgadaliśmy wszystkie bieżące sprawy i mam dużo większą jasność co się dzieje w Dubaju. Ale nerwowo spoglądam na zegarek, wolałbym nie przegapić lotu do domu. I wreszcie po 40 minutach wjeżdża kolejny homar, gorący i pachnący. J. nakłada mięso ze środka.
Żadne zdjęcie nie odda tego cudownego smaku homara z serem, już nie patrzę na zegarek ale wydłubuję ze skorupy wszystko do ostatniej nitki. Znakomite.

Warto było czekać, mówimy zgodnie - to było ukoronowanie wieczoru. A ja już nie musiałem jeść świństwa w samolotach :)

600 diramów - czyli 550zł, no tanio nie jest, ale dwie langusty, duża porcja krewetek (8 olbrzymów) i ryba.  Można sobie pozwolić na takie szaleństwo.  Och, takich owoców morza będzie mi brakować... A wobec J. mam definitywnie dług wdzięczności, takie miejsce w Dubaju - a podobno zupa z owoców morza też jest świetna i tylko za 20zł.