czwartek, 26 czerwca 2014

Jeszcze małe wspomnienie

Lago Maggiore - czerwiec 2014

Jeziora włoskie są naprawdę piękne.  Nad Lago Maggiore spędziliśmy kilka dni. O Pallanzy już pisałem, Ranco było spokojną miejscowością z brakiem plaży (tzn. małe kamieniste zejście do wody) ale z fajnym cieniem w parku nad wodą, a pod sam koniec wybraliśmy się na wyspy na jeziorze.

Wypłynęliśmy z Baveno, bo łatwiejszy dojazd niż do Stresy a i tak było dość późno, przecież z samego rana nie będziemy się zrywać na wakacjach.

Zaliczyliśmy dwie wyspy - Pescatore i Isola Bella. Oczywiście Pescatore jest o wiele ładniejsza ;) przynajmniej można normalnie zejść do wody. Spędziliśmy tam miłe chwile zająwszy sprytnie jedyny cień i podkarmiając kaczki. Zadowoliliśmy się jedynie potwornie drogim drinkiem w jednej z kawiarni i własnymi kanapkami.

Isolla Bella jest dość dziwna z pałacem z ogrodem będącym ekstrawagancją wielbiciela kiczu. Niemieckie krasnale ogrodowe mogą się schować. Za to sklepiki maja tam fajne, no i widoki nie do przebicia :)
Zahaczyliśmy też o Stresę, gdzie wille nad promenadą zadziwiają kurortową elegancją:
Połaziliśmy po uliczkach i jeszcze zdążyła nas złapać burza na powrotnej łodzi. W sumie 6 godzin lenistwa.  Bo tak naprawdę na wyspach nie ma co robić :) Lato i wakacje :)

I w nagrodę mogliśmy zafundować sobie niezłą kolację w Baveno

Gdzie? Baveno
Co? Sottosopra
I jak? Fajna kolacja
Co szczególnie? Chyba jednak królik, a może deska serów
Za ile? Kolacja 60  Eur, ale wzięliśmy za dużo jedzenia, porcje obfite

Sottospora jest rekomendowane przez Michelin jako miejsce z tanim menu i faktycznie mają codziennie trzydaniowe menu z winem i wodą za 20 Eur. Mi akurat nie odpowiadało i miałem ochotę na bardziej lokalną kuchnię.

Samo wnętrze zdecydowanie nietypowe:
A jeszcze bardziej nietypowy był kompletnie wlany starszy kelner, który co prawda wszystko starannie zapisywał, ale walił winem jak z beczki i nie bardzo wyrabiał się na zakrętach. Chyba postać kultowa w lokalu, bo sporo tam było jego zdjęć. Sympatyczny ;)

Ja zamówiłem w końcu risotto na czerwonym winie i delikatnie chrupką cebulką i pysznym sosem z gorgonzoli
Zaś na główne królika duszonego z karczochem i "makaronem" ziemniaczanym - chrupkim gniazdem z wiórów ziemniaka. Króliś bardzo smakowity - nie przesuszony i jędrny - nie jak kurczak ;)
Aga miała makaron z sosem serowym, a potem dla odmiany talerz serów :) - duża, bardzo zróżnicowana porcja włoskich przysmaków z podanymi oddzielnie "musztardami" - tzn. sosami np. miodowo-chrzanowo-czosnkowym.
Za zapiłem ćwiartką Barbery - pijalna ale ta z Monferrato co mi została butelka jest lepsza. 

To był naprawdę miły dzień i spędzony tak na luzie. Jeszcze pożegnalne spojrzenie na Alpy...




niedziela, 22 czerwca 2014

Po sąsiedzku

Osmate - czerwiec 2014

Jak jest idealna knajpka po sąsiedzku? Niezobowiązująca. Tania. Nie musi mieć zbyt rozbudowanego menu, ale mieć w karcie te 2-3 dania na które chętnie wracasz co tydzień.  I taką idealną knajpkę mieliśmy w Osmate. O jej sukcesie świadczyć może zawsze pełno w trakcie lunchu a na kolację w weekend trzeba rezerwować.

I sukces ten przetestowaliśmy na sobie

Gdzie? Osmate
Co? Zucca
I jak? No o to chodzi
Co szczególnie? Smażona tempura z warzyw, ryby jeziorne smażone
Za ile? Kolacja 25 Eur na osobę (z winem i kawą), lunch 10Eur

Uroczy taras, i przeszklone wnętrze w ciepłych kolorach
A  oto te słynne smażone przystawki:
Wśród warzyw bakłażany, cukinia, marchewka, seler naciowy, papryka i bóg wie co. Chrupkie i soczyste, słodkie warzywa.

A ryby soczyste paski. Najlepsza biała - chyba sandacz, to się zmienia.

Pasty też zmieniają się regularnie, ale dobre.
Z rybą jeziorną i cukinią:
Fliskowate, aż słodkie gnocci z gorgonzola, radiccio i orzechami
Gnocci, ale z szafranem i krewetkami (pyszny, intensywny sos szafranowy)
Czy obowiązkowe pierożki z dynia (zucca!) i masłem szałwiowy. Dwa razy skusiłem się na główne czyli bardzo akuratnie zrobioną i solidną tagliattę wołową i na zapiekaną rybę - też dobra
Wino domowe różno. Mieli fajne, delikatne Refosco, a i wino butelkowe - Barbera Monferrato dobre, solidne, a dopłaca się 10 Eur.

Obsługa sprawna, kawa dobra, a jaką mają grappę ;)

Ja zresztą gdy chciałem wziąć pół niedokończonej Barbery to dostałem całą butelkę.  I tak trzymać :)

sobota, 21 czerwca 2014

Szczere złoto

Lago d'Orta - czerwiec 2014

Ostatnio ponarzekałem na Włochy, więc teraz trzeba im oddać to co należne.

Byłem we Włoszech w miejscu, które można nazwać magicznym - Lago d'Orta - niewielkie jezioro górskie z maleńkim miasteczkiem (owszem turystycznym, ale bez ruchu kołowego) Orta San Giulio, ścieżką wokół półwyspu i pomostami do kąpieli w krystalicznej wodzie.


Byliśmy tam dwa razy i mógłbym częściej.

I zjeść w niewielkiej miejscowości można przyzwoicie

Gdzie? Orta San Giulio
Co? Ristorante Olina
I jak? Mieszane uczucia
Co szczególnie? Ragout z osła, creme caramel
Za ile? Wyszło 47Eur na dwójkę

W Ristorante Olina zjedliśmy zwabieni rzeczonym ragout z osła, późną porą (zbliżała się 14) i reklamowaną niską ceną zestaw lunchowy za 12Eur. Miłe, nowocześnie urządzone miejsce otwarte na maleńką uliczkę Olina.

Może zacznę od tego ostatniego punktu - bo zapłaciliśmy zaskakująco dużo - ale po kolei - dwa makarony - 22Eur, coperto - 5Eur, woda -3, kieliszek wina 3, dwa desery 10 i dwie kawy 4. Oprócz tego dostaliśmy po soku z Campari jako drink i przystawce. Dużo jak na lunch w zwykłym miejscu. I to jak dla mnie główny minus Ristorante Olina.

A jedzenie? Przystawka
No śliczne i fajne - serduszko z ryby (fish cake) z klasycznym piemonckim sosem bagno cauda - z kaparów, anchovies i oliwy. Dobrze, że mogłem spróbować takiej klasyki.
Ragout, na pierwszy rzut oka nie imponowało, ciekawy sposób podania:
bo burakowe (tylko kolor), niezwykle delikatne tagliatelle, były na wierzchu a ragout pod spodem. Pierwszy smak przypominający gulasz z przedszkola, ale w miarę jedzenia coraz smaczniejsze. Przyznaję, że nie wiem czy było naprawdę z osła czy też ten osioł robił muuu. Za to na deser mój ukochany creme caramel - nie jestem w stanie się temu oprzeć:
Wyjeżdżaliśmy z Lago d'Orta z solidną obietnicą powrócenia tam ponownie - i udało się. W zeszły czwartek spędziliśmy kolejny cudowny dzień w Orta, opalając się, kąpiąc (rozkoszna ochłoda) włócząc po turystycznych uliczkach i odkrywając miejsce absolutnie cudowne.



Gdzie? Orta San Giulio
Co? Bistro Locanda di Orta
I jak? Co za cudowne miejsce
Co szczególnie? Noo - widok, choć mój makaron świetny
Za ile? Drogo, za lunch 60 Eur


Jeśli myślę o najbardziej romantycznych knajpkach w których byłem to Locanda zdecydowanie mieści się w pierwszej lidze. Nie powinno przyznawać się widelców za wygląd, ale sama przyjemność zjedzenia tam jest niezwykła.
 Nad krytymi szarym łupkiem i rudą dachówką dachami starych domów rozciąga się widok na to przecudne jezioro, samotnie po drugiej stronie i włoskie miasteczka na brzegu.

Jedzenie zresztą bardzo dobre i podane niezwykle elegancko. Nawet taka sałatka mojej pani:
To jest porcja nie tylko obfita, ale chrupka i świeża, dają świetny ocet balsamiczny i oliwę wysokiej klasy.
A moje kluski, lekko na ostro, z kalmarami (no typowe piemonckie danie ;)) były po  prostu pyszne - delikatność i lekkość kalmarów, skontrastowana z ciężką kluską i ożywiona ostrawym sosem o słodyczy włoskich świeżych pomidorów. Do tego naprawdę świetne Pinot Grigio - kwiatowe, wyraźne.
Nie chciało nam się stamtąd wychodzić. Choć potem urocze dwie godziny lenistwa na pomoście były też cudowne.

Prawdziwe złoto Italii.

A - Locanda di Orta ma i maleńką luksusową restaurację czynną na kolację, ale bistro na 4 piętrze z widokiem jest nie do przebicia!

piątek, 20 czerwca 2014

Włoski zawód

No tym razem nie chodzi o pracę jako Włoch, choć oczywiście mogłem tę również podziwiać przez ostatnie dwa tygodnie. Np. na budowie tuż obok pan pojawił się ze trzy razy, za każdym razem harując ze 2-3 godziny. A kopareczka stoi.

Tylko będzie o moich włoskich rozczarowaniach.

Po pierwsze - poziomki - śliczne, czerwone, duże, jak kuleczki. Wokół drogi z mojego spaceru - zatrzęsienie. Zerwałem piewszą garść, zjadam i - tfu - co to jest??? Smak papieru toaletowego, jakieś mnóstwo ziarenek, co to ma wspólnego z poziomkami? Trochę zapach i tyle. Ohyda.

Drugie rozczarowanie przeżyłem znacznie głębiej. Byłem niedaleko od rejonów winnych - Ghemme, Gattinara, Monferrate... Szczególnie wina z Ghemme mi pasują, a w Monferrate maja super lekkie czerwone Grignolino i niezłą Barberę. No to napaliłem się jak szczerbaty na suchary na objazd winnic.

Zacząłem od Ghemme. Moją piękną panią niełatwo zwlec w wakacje, a jest mi niezbędna jako kierowca, więc trafiliśmy tam po 12, jeden objazd wsi, nic - żadnych wskazówek, żadnej mapy ani strzałek. Wracamy - o są strzałki na informację turystyczną. Prowadzą donikąd. Pytamy się w sklepie - kierują nas do urzędu miasta, tam kiwając głową kierują nas na drugi rynek. Już po chwili wiemy czemu współczująco kiwali głowami. Wybiła 13 i zamknięte na głucho. A żadnej innej informacji niet. Z rozpaczy zatrzymujemy się w jakimś barze i negocjuję spróbowanie 3 win. Kosztuje mnie to 8 Eur. Doopy nie urywają, ale jedno Ghemme 2007, mieszanka, jest fajne więc biorę dwie butelki.

Myślę sobie - no skucha, ale Ghemme to wiocha, jedziemy do Monferrato, zanim dojedziemy (już 14) to może otworzą jakieś winnice. Nauczony doświadczeniem chcę pod Casale Monferrato kupić jakąś mapę. Internet pokazywał 30 winnic z degustacją w okolicy. Mapy nie ma, nigdzie, wszyscy wzruszają ramionami, widzimy wielkie napisy - witamy w regionie wina Monferrato. No super - to teraz pójdzie jak po sznurku. W końcu mam w pamięci jeżdżenie po winnicach w RPA czy nawet nad Renem. Ale jesteśmy we Włoszech - o tam była mała strzałka - za późno, nie da się zawrócić na bocznych włoskich drogach gdzie mkną ciężarówy i szaleni kierowcy. Próbujemy dalej - nic żadnych informacji, żadnych wskazówek. O jest jedno miejsce - oczywiście po 500m po szutrze - brama zamknięta na głucho.

Może w Moncalvo - to większe miasteczko, w okolicy są winnice. Spróbuj naszych win - głoszą napisy. Ale informacji żadnej. Nikt nic nie wie. Na mapce kościół i stacja kolejowa jako największe atrakcje. Zmęczeni jesteśmy jak psy bo dzień zrobił się upalny.

O tam są wskazówki - hotel, ristorante, degustazione - ale nie, tylko podpucha, degustacji już dawno nie ma.  Coś mijaliśmy, jakaś kooperatywa. No mili są strasznie, tylko wino mają słabe. Główna sprzedaż idzie na kanistry. Ich Barbera wykręca pyski, a Ruche jest bez wyrazu. Biorę Grignolino, nie jakieś świetne, ale się nada.

Jeszcze kilka prób i nic. Zmęczenie. Może spróbujemy Gattinary? To wygląda fajnie i kiedyś piłem stamtąd dobre wino. O jest miejsce z próbowaniem. Właśnie wychodzi pani i ... zamyka. Co prawda czynne do 18, ale jest już prawie 17 więc pani się napracowała.  Jutro, jutro, dziś już nie.  I tak próbowaliśmy wina w Gattinara. Niby znane Anzivino - Abierto! - wisi kłóda i zamknięte na 4 spusty.  O "Spróbujcie win z Gattinara" - aha - siempre abierto - od czwartku do niedzieli.

Wróciłem głody, zły i bez wina.  Nie wiem co za idioci zajmują się promocją turystyki winnej we Włoszech, ale jedno jest pewne - robić to im się za bardzo nie chce.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Spacerkiem po Warszawie, Seria 2, Odc 2

Gdzie? Warszawa, Stępińska przy Dolnej
Co? Magiel Cafe
I jak? Bardzo ciekawe
Co szczególnie? Dania sezonowe
Za ile? Koło 350zł na dwójkę

Magiel to miejsce do którego mam w pewnym sensie pecha.  Wiele razy nie udawało mi się zarezerwować tu stolika, zdarzyło się odejść z kwitkiem bo było pełno, w niedzielę działa krótko, a w święta najczęściej zamknięty.

I zdecydowanie nie jest to miejsce tanie. Ale dobre.

To co lubię w Maglu to zmienność menu, zależna od sezonu i tego co właśnie dowieźli, czasem te dania dnia bywa największym odkryciem.

Tak jak turbot bałtycki, którego trafiliśmy zupełnie przypadkiem. Z ziemniakami i szpinakiem, pieczony w całości był świeży i morsko-delikatny.  Pamiętam, że brałem też wtedy gęsie żołądki duszone z warzywami (jakby w niewielkiej ilości rosołu) - wyraźne, bardzo dobre danie.

Ostatnio byliśmy tam z rodziną, co pozwoliło na większe nieco zróżnicowanie zamówień. Była i zupa rybna, i gęsia wątróbka u mnie, ale główne dania były wyjątkowo ciekawe.  Po pierwsze żadko serwowany jesiotr, król delikatności:

A ja miałem świetnego karpia na ostro:
Deska serów na dwoje okazała się zaś rewelacyjnym deserem. Serów nie pożałowano - sześć rodzajów, obficie, każdy naprawdę inny, ze świetnym przełamaniem dżemowo-chutneyowym.

Wybór win w Maglu jest zawsze pewnym wyzwaniem, bo stawiają na wina francuskie ze słabą relacją kwasowość/cena.  W dodatku moja pani nie przepada za winami lekkimi, więc potencjalnie dobre pinot i gamay odpadają. Tu należy jednak polegać na panu, z którym po dłuższych dyskusjach zawsze udało nam się wynegocjować coś dobrego w cenie niebankrutującej (czyli 100-120zł).

Magiel jest generalnie dość drogi i 350 zł to raczej dolny oczekiwany pułap.  Nie jestem w 100% przekonany, że jest tego wart, ale fajnie że takie miejsce jest w Warszawie. Miejsce gdzie jedzenie traktuje się z szacunkiem i przypomina zapomniane smaki bez zbędnych unowocześnień. Za to w wyjątkowo miłej atmosferze.

niedziela, 15 czerwca 2014

Spacerkiem po Warszawie, seria 2, odc 1

Gdzie? Warszawa, Żeromskiego czyli kulinarna pustynia
Co? Curry House
I jak? Najlepsze w Warszawie curry
Co szczególnie? Dania z serem paneer, krewetki Prawn Chili Garlic Masala
Za ile? podstawowe dania ok 25zł

Właściwie to piszę o tym miejscu z mieszanymi uczuciami.  Tak to jest najlepsze curry w Warszawie.  Tylko czy jak wszyscy się o tym dowiedzą to czy dla mnie starczy.  I tak lokalik malutki i ledwo się wyrabiają.

No ale za jakość jedzenia należy im się pochwała, więc chwalić ich będę. Trudno.

Buda wygląda na psią

i nikt by się jakiegokolwiek jedzenia w dzielnicy będącej kulinarną pustynią nie spodziewał.  A tu proszę taka niespodzianka.  W weekendy na stoli poczekamy.  I na jedzenie też.  Jednak warto

Właśnie - świetne krewetki w chili garlick masala
Sos po prostu cudowny, a naan taki jak trzeba, nie przesłodzony, z masłem i czosnkiem, chrupko-miękki.  Oprócz tego lubię brać paneer, np. methi, niezły jest mutton rogan josh - klasyka. Butter Chicken to wysoki standard.

Najfajniej wziąć trzy różne dania to zostaje na następny dzień na wynos. No i niedrogo - na dwójkę z lassi płacimy niecałą stówkę.



Czy w Niemczech je się dobrze?

Gdzie? Erlangen (siedziba Siemensa)
Co? Altman Stube
I jak? Znakomite
Co szczególnie? Dania wzorowane na kuchni Frankońskiej, menu sezonowe
Za ile? Koło 45Eur z winem

Właśnie - czy w Niemczech można dobrze zjeść?  Pytanie tylko pozornie wydaje się retoryczne, jeśli naszym symbolem niemieckiej kuchni jest wieprzowina i piwo.  Nikt nie mówi, że nie jest to dobre, ot jak w biergarten w Monachium:
Dobre - pewnie - ale ile można jeść takie dania???

Jednak w ostatnih latach Niemcy stały się też przybytkiem kuchni wyrafinowanej i naprawdę bardzo dobrej za dość rozsądne pieniądze. Oczywiście jest drożej niż w Polsce.

Na przykład takie Erlangen. Miasteczko pod Norymbergą, bogate Siemensem, który może i robi bokami ale wciąż zapewnia dobrze płatne zatrudnienie.  Więc mamy Uniwersytet, rynek, popyt to tworzy się i podaż i w miasteczku można zjeść bardzo dobrze.  Ja wybrałem Altman Stube, która utrzymała wyróżnienie Bib Gourmand i ma niezłe notowania w Gault Millau.  Niezwykle sympatyczne miejsce na Placu Teatralnym.
Jestem sam i wybieram sałatkę z jajkiem i boczkiem, roladę z ryby (to mało frankońskie) i rabarbar na trzy sposoby.  Zaczynam od kieliszka przyzwoitego lokalnego Sylvanera.

Sałatka bardzo elegancka, choć spodziewałem się jajka w koszulce a nie na twardo.  Tu mały minus, na szczęście jedyny tego wieczoru.
Za to sos w sałatce był świetny na bazie chutenya pomidorowego, bardzo ciekawy pomysł.

Rolada z ryby - seabass nadziewany łososiem podany z fioletowymi ziemniakami (w tym tygodniu menu miało temat "ziemniaki" i pewnie na tym trzeba było się skoncentrować).
Danie absolutnie perfekcyjne. Zwróćcie uwagę na stopień wysmażenia ryby - przypieczona skórka i właśnie zanikająca szklistość w środku, to o to chodzi, łosoś jako pieczony tatar, niezły.  Ale nie wiedziałem, że ziemniaki mogą być tak dobre, słodki delikatny smak fioleowych, na prawdę kojarzący się z wiosną. Ehh

Na deser trio rabarbarowe - lody, mus i coś w rodzaju konfituro-kompotu.
Razem wiosene rabarbarowe szaleństwo, do którego znakomicie pasował kieszek rieslinga auslese.  Nawet kawę mieli jak trzeba.

Obsługa bardzo sprawna i miła, jak się jest w Erlangen to na pewno warto zajrzeć.  A 45Eur to wyszło by 350zł na dwoje, tak daleko od naszych warunków nie odbiega.



sobota, 14 czerwca 2014

Włoska gwiazda

Gdzie? Pallanza, nad Lago Maggiorie
Co? Il Portale
I jak? Znakomite
Co szczególnie? Specjalnością są dania rybne
Za ile? Drogo, w końcu to 1* Michelin (180 Eur z winem)


Do Pallanzzy wybraliśmy się właściwie na wycieczkę, a do Il Portale mieliśmy wstąpić tylko na lunch. Niestety okazało się, że o 13:30 już zamykali, bo mały ruch (Włochy!) na na wycieczkę w góry przy 33C było kapkę za gorąco.

Powarlaliśmy się więc na trawie, pozazdrościliśmy kąpiącym, podziwialiśmy zapierające dech widoki na jezioro,

a na wieczór zaszliśmy do Il Portale ;) Wybraliśmy miejsca na zewnątrz by podziwiać promenadę i zachód słońca nad jeziorem (wnętrze jest bardziej eleganckie, ale klimatyzacja była nieprzyjaźnie zimna).
Ale najważniejsze nastąpiło za chwilę, zamówiliśmy przystawkę, primi i główne, ja kieliszek Gavi i czekamy.  Wtedy na stół wjeżdża pieczywo: chleb jęczmienny, pszenno-kukurydziany i oczywiście pszenne bułeczki, pyszna oliwa. A zaraz potem pierwsze czekadełko - sushi z rybą jeziorną (lekko słodkawe mięso), ogórkiem i avocado, niby takie zwykłe, ale rybka nadaje mu wyjątkowego uroku


Temperatura spada i w końcu nie smażę się w długich spodniach na przynoszą chłodnik z surowych pomidorów (też extra):
Kolejny kieliszek Gavi, więc czekanie nam się nie dłuży,   szczególnie że smak przystawek wart jest każdego czekania


To są małe dzieła sztuki - panierowane ostrygi (w środku nie ścięte i delikatnie morskie) i krewetki na puree z fioletowych ziemniaków - to u Agi, a u mnie przegrzebki na trzy sposoby na plasterku foie gras i musie porowo-ziemniaczym. Przegrzebki idealne, lekko ścięte i wspaniale poddają się zębom, foie gras to tylko skromny dodatek.

Celebrujemy.

Primi piati - u mnie tagliatelle z ragout z ośmiornicy, u Agi riavioli z camembertem z mleka bawolego.  Moje tagliatelle niezwykle cienkie i delikatne, niestety nieco zbyt rozgotowane (jedyne nie do końca udane danie).

Dobrze, że zamówiłem do nich kieliszek Grignolino - lekkie, dojrzałe czerwone wino, muszę przyznać, że to moje nowe odkrycie na mapie win świata.

Agi riavioli było moim zdaniem bardziej interesujące, z lekko sprężystym serem w środku do tego małe ośmiorniczki i szparagi. Pyszne.

No a na koniec malutkie główne dania (Adze i tak nie starczyło na nie miejsca i musiałem zjeść połowę :))

Ona miała rybę jeziorną (jak dla mnie nieco zbyt wysmażoną, ale Aga woli taką) z pastą krewetkową (ja bym ją pominął) puree z groszku - świetny kontrapunkt - i plasterkami ziemniaka.

A moja ryba - Cobia - to coś zupełnie nowego, dostałem porcję krojonego w kostkę sashimi - wprost rewelacyjne z "brulee" waniliowym oraz kawałek ryby pieczonej - tu zrobiona idealnie, z musem paprykowym. Całość niezapomniana.

To była uczta na miarę michelinowskiej gwiazdki.

Jedynie na co mogę narzekać to potwornie długie oczekiwanie na zapłatę, szczególnie że Aga już była bardzo zmęczona a czekało ją jeszcze półtoragodzinne prowadzenie do domu. Bidula.

Aaa- kawę to wypiłem w barze przy parkingu za 1 Eur ;) szkoda mi bylo 12 Eur na "kawę z dodatkami" - na pewno nie byloby warto, bo w barze oczywiście była super.