środa, 21 stycznia 2015

Jedno danie - para w ruch

Co: Dim sum z krewetkami
Gdzie: Warszawa, Parowóz,  stał przy Przyokopowej
Za ile: 14zł za 10 pierożków
Jak: 7/10


UWAGA: Parowóz jeździ w różne miejsca - zobacz https://www.facebook.com/parowoz.dim.sum

Przy Przyokopowej, naprzeciwko Muzeum Powstania powstało zagłębie biurowe, a gastronomia odstała. Kilka knajpek ma żniwo. Rano można tam kupić kanapki,  sałatki i bóg wie co sprzedawane wprost z samochodów,  a ostatnio kąt parkingu wydzielono pod trzy foodtrucki. Z daleka rzuca się w oczy Parowóz serwujący Dim Sum. Te małe pierożki to mój ulubiony przysmak i nawet ich wersja mrożona jest godna uwagi. Szczególnie że te z Parowozu są bliskie oryginałowi i podawane z wytrawnym sosem do maczania.  Ja wziąłem porcję mieszaną - 5 z krewetkami ( bardzo przypominają prawdziwe Ha Kau) 5 z kurczakiem (też fajne, wyraźne) i kolendrą. Bardzo dobry szybki lunch, choć porcja raczej śniadaniowa.  Najlepiej wziąć 3 na dwoje :) Warte osobnej wyprawy - dla orientacji daję wyjątkowo więcej zdjęć:




poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jedno danie - słodki czar

Co: Pischinger
Gdzie: Kraków, Krupnicza 12, Pochopień
Za ile: 2zł za porcję
Jak: 8/10

Staram się nie jadać słodyczy, ale czasem kupuję dla mojej pani. Kraków jako część Galicji oczywiście oferuje torciki waflowe - pischingery. Kiedyś wydawało mi się, że to nic interesującego (choć pamiętam mojej mamy z kawą i warstwą porzeczkową - był bardzo dobry), ale zaszły okoliczności, dzięki którym zrozumiałem, że jestem w tzw. "mylnym błędzie". Kupiłem na życzenie mojej pani pischingera z kajmakiem i od tej pory wizyta u Pochopienia jest stałym elementem moich wizyt w Krakowie. Szczególnie, że tego doskonałego, lekko chrupiącego wafla z nieprzesłodzoną masą polubiła też moja córka. Oprócz kajmakowego bardzo dobry jest też z czekoladą i śliwkami - ja lubię ten posmak suszonych śliwek przełamujący słodycz. Jest mnóstwo innych, ale te dwa rządzą. Przyjemność za półdarmo - smacznego! Tutaj:
Właśnie to:


Mniam Thai

Może ocena na wyrost - ale niech tam - Warszawa, styczeń 2015

Gdzie? Warszawa, Saska 16, przy Trasie Łazienkowskiej
Co? Naam Thai
I jak? Super
Co szczególnie? Zupa Tom Kha
Za ile? 200zł na dwoje dorosłych i dziecko, bez alkoholu, więc tanio nie jest

Do Naam Thai chcieliśmy wybrać się jakiś czas temu, ale wtedy już o 20 zamykali. Więc w niedzielę, już styczniową wybraliśmy się wcześniej, koło 16:00 i o mały włos byśmy znów zostali  odprawieni z kwitkiem, bo było całkiem pełno. Ale jakoś się udało i było przednio.

Wnętrze z fajnymi, nowoczesnymi elementami i stołami łączonymi w dowolnej kombinacji - bardzo wydajny system:


Nie wzięliśmy przystawki bo nie było Gai Sate - czyli szaszłyczków z kurczaka. Ja zdecydowałem się na zupę rybną, moja pani Tom Kha z tofu, a córa Guai Tiaw Pet - zupę z kaczki. Potem moja pani wzięła oczywiście Phad Thai a ja danie sezonowe - kalmary z woka z sosem ostro-czosnkowo-ostrygowym.

Zacznę od zupy z kaczki (ze specjalnym sosem szefa) - najpier córa rzuciła się na nią, tylko przerzucająć do mojej miski kolendrę i kiełki. I kaczka i zupa jej bardzo smakowały.

Jednak w miarę jedzenia szło jej gorzej. Po prostu bez doprawienia odrobiną mieszanki octowejzupa jest zbyt słodka i monotonna. Ja dokończyłem dodając mieszanki octowej i chili - i było świetne.

Moja zupa rybna była dokładnie jak trzeba - pikantna, esencjonalna, rozgrzewająca (nie bez znaczenia gdy na dworze leje i wieje), chrupkie warzywka.


Ale prawdziwym gwoździem programu było klasyczna zupa na mleczku kokosowym z tofu mojej pani:




Prawdziwe arcydzieło - ostra, słodka, kwaśna, wszystko niesłychanie esencjonalne i w doskonałych proporcjach. Chyba najlepsza Tom Kha jaką spróbowałem - żałuję że w niewielkich ilościach.

Drugie przyszło gdy ja na chwilę odszedłem od stołu i już połowa Phad Thai znikła:
Ja nie jestem wielkim fanem Phad Thai, to było niezłe, tylko moja pani narzekała na to, że nie wyjęto wnętrzności z krewetek co zaburzało smak. Nawet zastanawiam się czy w związku z tym ten drugi widelec nie jest trochę na wyrost ;) ale niech im będzie, szczególnie że kolejne danie było świetne.

Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem tak idealne kalmary - miękkie, tylko leciutko gumkowate, i cudnie pachnące grillem. Pikantny sos w który z zapałem się wlizywałem, chłodząca bazylia, chrupkie kawałki papryki. Zapite sokiem z mango. Ja ze swojego wyboru byłem baaardzo zadowolony, moje dziewczęta takoż.



Obsługa chwilami się gubiła i bezładnie biegała tam i spowrotem, ale dziewczyny bardzo miłe. 200zł to niemało, biorąc pod uwagę, że nie piliśmy alkoholu, a mała brała tylko zupę. Warto.




niedziela, 18 stycznia 2015

Jedno danie - inny ramen

Co: Ramen z policzkami wołowymi
Gdzie: Kraków,  Ramen Girl of Yellow Dog
Ile: 33zł
Jak: 6.5/10

Po pierwszej wizycie na Krupniczej nie mogłem odmówić sobie kolejnej. Mam taki chytry plan spróbowania całego menu ;) Tym razem padło na Ramen z policzkami wołowymi. Ta zupa jest delikatna, nie bardzo w moim guście,  choć policzki wołowe są oczywiście jej dobrą duszą.  Słodkie mięso,  kwaśna śliwka,  chrupka soja. Tym niemniej to nie mój Ramen. Ale według szefowej kuchni (która również nie uważa go za swoje wybitne osiągnięcie) cieszy się sporą popularnością - trzecie najczęściej zamawiane danie. Wygląda apetycznie i nie wzbudza kontrowersji:

Jedno danie - nereczki

Co: Nereczki confit
Gdzie: Kraków,  Zakładka
Ile: 33zł już z małym piwem
Jak: 7/10

Przypadkiem przechodziłem (z tragarzami) obok Zakładki - tak naprawdę po drodze i na Kopiec Krakusa i do MOCAKu - i oczywiście musiałem wstąpić. Chwilę się zastanawiałem między grasicą,  nerkami i ślimakami, wygrały nerki z marchewką i szalotką. Świetne nereczki w środku różowe z sosem demi-glace, lekko chrupka marchewka i niestety za mało zrobione szalotki,  bardziej skarmelizowane byłyby super. Na uwagę zasługuje też piwo Miłosław Marcowe - gasi pragnienie i leciutka słodycz pasuje do dania. W tej cenie dostałem jeszcze malutki kawałek mięsnej teryny i drobiazg na czekadełko. Bardzo dobre, o krok od świetnego.


Jedno danie - wieczorne łakomstwo

Co: Szwedzkie pierogi
Gdzie: Kraków, Dietla
Za ile: 6zł za pół
Jak: 1/10

Zwykle unikam fastfoodu,  ale był zimny listopadowy wieczór i byłem głodny.  A tu akurat obok coś takiego - szwedzkie pierogi. Ciasto z zapiekanym mięsem lub serem. Pachnie apetycznie. Biorę pół na próbę.  Gryzę i... czym prędzej szukam kosza na śmieci.  Nawet nie przechodząc na drugą stronę Dietla. W środku w cieście szare paskudztwo i tak samo smakujące. Danie dla pijanych studentów.  Omijajcie to miejsce:

sobota, 17 stycznia 2015

Jedno danie - dzieje grzechu

Jedno danie to krótkie wpisy o postoju na jedno danie - szybki posiłek,  choć niekoniecznie fast food.  Jedno danie, jedno zdjęcie,  jeden paragraf, ocena do 10. Jedziemy!

Co: Czeburek z baraniny
Gdzie: Bufet przy Aeroekspresie Szeremietiewo
Ile: 90 Rub (5,50zł)
Jak: 7/10

Zgrzeszyłem przeciw diecie, biorąc potrawę mączną,  ale jak tylko wyszedłem z pociągu na Szeremietiewie uderzył mnie w nos ten zapach smażonego ciasta. Drugi lub trzeci lokal po lewej - czebureki.  Tylko za 90 rubli (no w mieście to po 50-60, ale tu lotnisko i nawet woda po 70). Wziąłem barani,  świeżo smażony,  złocisty, chrupiący.  W środku baranina z cebulką - świeża, bo pieróg był zamrożony - dobrze doprawiona.  Co za przyjemność :) grzechu warta. Sami spójrzcie (a piwo mają po 100 Rub - jak na Moskwę tanio, nie próbowałem czy dobre).

poniedziałek, 12 stycznia 2015

W kulinarnej stolicy Polski - cz. 3

Tu można ryzykować jedzenie - Kraków, grudzień 2014

Kraków to nietypowe miasto, bo można tu zaryzykować jedzenie w turystycznej lokalizacji i wyjść z knajpy zadowolonym. Wokół Rynku i zaraz w bok jest kilka fajnych knajp, a my tym razem byliśmy na samym rogu Rynku i Wiślnej

Gdzie? Kraków, na Rynku
Co? La Grande Mamma
I jak? Fajne włoskie jedzenie
Co szczególnie? Zupa z ciecierzycy
Za ile? 100zł na dwójkę z kieliszkiem wina

Mieliśmy ponad dwie godziny do pociągu a to było po drodze.

Mogę tylko dodać, że niedawno byłem w Grande Mamma ponownie - i zdecydowanie polecam. Mają też dobrą białą pizzę z cukinią i pikantną salami. Ciasto cienkie ale zwięzłe, super!


Dzień był chłodny więc zupy były obowiązkowe: cebulowa dla mojej pani (tylko za dychę) - bardzo przyzwoita - i zupa z ciecierzycy dla mnie - ta ostatnia prawdziwie wybitna, intensywnie rozgrzewająca, wyskrobywałem każdą kroplę z dna talerza.
Przypominała mi najcudowniejszą zupę z ciecierzycy jaką jadłem w jakiejś wsi w Las Alpuharas - tylko tu była bez świńskiej skórki (a szkoda).

Na drugie moja pani poszła na rozwiązanie budżetowe - spaghetti aglio olio (tego nie sposób zepsuć, a makaron ugotowany al dente zawsze cieszy) za jedyne 15zł, a ja wziąłem makaron z krewetkami i szpinakiem.

Wygląd efektowny:
sporo krewetek, ale niestety zabrakło masła, które nadałoby kremową konsystencję. Rozumiem, że wersja dla osób na diecie i mimo dobrych składników, trochę dietetyczny smak.

Wino na kieliszki spróbowałem i wybrałem lepsze :) chyba koło 15zł.

Zwykle o takich sprawach nie piszę, ale przy Grande Mamma trzeba wspomnieć o niesamowitym wystroju wnętrz.

Efektowny, lecz nie przeładowany, nawet w bardziej eksponowanych miejscach zapewnia przyjemne miejsce do posiedzenia.

Wyważona mieszanka stylu bistro, eleganckiej restauracji i ciekawego designu.

Ogółem zapłaciliśmy stówkę, może nie super tanio, ale jedzenie smaczne i naprawdę bardzo miłe miejsce. Sprawna obsługa to też duży plus.

niedziela, 11 stycznia 2015

Mam mieszane uczucia

Pasta i ... - Warszawa, styczeń 2015

Gdzie? Warszawa, na Odolańskiej
Co? Pasta i Basta
I jak? No nie wiem - chyba dobrze
Co szczególnie? Ciekawą koncepcją jest trio pasty
Za ile? 100zł trzy dania z kieliszkiem wina - ale to było we dwoje

Nie daję widelca, bo nie jestem do końca przekonany czy się należy. Obiad w Pasta i Basta był przyjemny, ale mam jakieś mieszane uczucia - mi smakowało, ale obiektywnie... zresztą może opowiem po kolei.

W sobotnie popołudnie, pogoda okropna, jestem akurat z córą w Iluzjonie i coś wartoby zjeść. Córa chce makaron - pada na Pasta i Basta. Jakoś dowlekliśmy się przed całkowitym przemoczeniem, patrzę co na tablicy dnia (nieco byłem zawiedziony jak przy wyjściu zobaczyłem zupełnie inną listę - dużo ciekawszą, ale pewnie nieaktualna ;)). W oko wpadły mi policzki wołowe, bo podane bez makaronu a wprowadzam lekką dietę.

Córa ostrzyła sobie ząbki na trio makaronów:
tagliatelle z sosem truflowym, papardelle bolognese i riavioli ze szpinakiem i sosem pomidorowym - te ostatnie przypadły mi w udziale, mimo że szpinaku czuć nie było a sos pomidorowy z kawałkami pomidorów świetny. Dzieci są jednak przesądne. Zarówno tagliatelle jak i papardelle zniknęły jak sen złoty - ledwo zdołałem spróbować. Szczególnie odpowiadał mi sos truflowy - choć na śmietanie a nie na maśle, robiony z pasty truflowo-grzybowej, bardzo, bardzo dobry. Bolognese na mój gust zbyt warzywne.

Ja zaś poprosiłem o policzki z pęczakiem i do tego była sałatka z ogórków i cebuli. Mocno się wahałem bo takaż sałatka nieodłącznie kojarzyła mi się z moją zmorą na stołówce szkolnej - z gulaszem z kaszą. Ale przełamałem opór i dostałem:
Tu muszę przyznać naszły mnie wątpliwości. Jak powinny być zrobione policzki wołowe??? Prawie każdy odpowie - tak miękkie by rozpadały się pod widelcem, że niemal można je smarować jak masło. A w Pasta i Basta podano cztery kawałki mięsa do którego nóż był konieczny. Źle? No właśnie o to chodzi, że mi bardzo smakowało. Ja lubię wołowinę przy której używam zębów, jak czuję leciutko żujkie poprzerastane warstwy mięsa i żelowej galaretki.
Dla mnie super. Sos klasyczny, nie wprowadzający zakłóceń smakowych, do tego dobrze ugotowany pęczak. I co? Wątpliwość mam czy to że mi smakuje to wystarcza? Może tak? A może powinno być zgodnie z kanonem? Sam nie wiem, trudno ocenić takie danie.

Na pewno porcja duża i porządnie się najadłem. Zapijając przyzwoitym Primitivo po 14zł za kieliszek.

Córcia zakąsiła jeszcze panna cotta (creme brulee nie było :() z dużą ilością polewy truskawkowej:
Klasyka gatunku. Ja wypiłem świetne espresso Danesi. W sumie za stówkę (trzy makarony są o dychę droższe od innych), miła obsługa  Więc może jednak dać ten widelec???



środa, 7 stycznia 2015

Ocalenie przed zamarznięciem

Rozgrzewające jedzenie - Warszawa, styczeń 2015


Gdzie? Warszawa, na Zgoda
Co? Borpince
I jak? Bardzo dobrze
Co szczególnie? Kaczka jest wyjatkowo dobra, langosz super
Za ile? 200 zł na dwójkę z deserem i drinkami, wino na butelki drogie


Tym razem Węgrzy uratowali moje, no nie życie, ale napewno zdrowie.

Dawno już tak nie zmarzłem. Wybraliśmy się do Teatru 6 Piętro z moją mamą i tam nas wymroziło. Na widowni jakiś straszliwy nawiew zimna, cały czas, obsłga twierdzi, że zaraz będzie ciepło, a tu włosy rozwiewa. W przerwie przyniosłem dla moich pań szaliki, ale dużo nie pomogło. Sztuka fajna ("Słoneczni chłopcy" w konwencji czystej komedii) ale byłem skostniały. Jakbym wiedział założyłbym choć wełnianą marynarkę.

Po wyjściu z teatru nie lepiej. Wieje, mróz, szczękamy zębami. Mama odpada - w tramwaj i do domu, a my mieliśmy iść na kawę, ale tu głód. Coś rozgrzewającego! Zupa - proponuję wietnamską (Bun Hue byłoby znakomite), jednak moja pani się krzywi. To gdzie? I wtedy przypomnieliśmy sobie o Borpince. Taka gulaszowa, ostra, gorąca. Idziemy!

W środku pusto, w końcu to wieczór Trzech Króli, ale szybko dostajemy wino grzane - wielką szklankę, pachnącą goździkami i pomarańczą i herbatę. Wino, po prawdzie nieco za słodkie, jednak w sam raz na pogodę.

Zamawiamy jedzenie. Oczywiście zupy - rybna z sumem i gulaszowa. Moja pani poza tym tylko langosza, ja myślałem o sumie, jednak nie dopłynął więc biorę kaczkę. Od razu uwaga, jak się chce mocno różową to trzeba powiedzieć. Ja nie powiedziałem, ale nawet wysmażona była super.

Jeszcze przed zupą, przychodzi chleb, podgrzany w opiekaczu i bardzo dobry węgierski smalec paprykowy. Nie żałujemy sonbie. Mi podają zupę, wygląda skromnie, z dwoma dzwonkami suma, ale jest niesamowicie intensywna.
Podana w obowiązkowym kociołku :)

Lubię taką mocno esencjonalną zupę, ostrą, o smaku rzecznych ryb. Chleb był do niej jak znalazł.

Moja pani dostała, zgodnie z życzeniem, najpierw langosza, jak dwie dłonie, wyrośnięty, czosnkowy, bardzo smaczny.



Do drugiego zamówiłem kieliszek Ovoros, może być, ale dość płaskie. I dość drogie - 23zł. W ogóle wino mają drogie.


A, właśnie drugie, kaczka z puree z grochu i posmażonymi słupkami marchewki, selera i ostrej kiełbasy. Nie wiem jak oni osiągnęli ten smak kaczki, jakby lekko podwędzony. Geniale - i tak pasujące dodatki.

Zupa gulaszowa, jako główne danie też świetna, przyprawiona jak trzeba, mięsko, gałuszki i ziemniaczki. Bardzo sycąca. I dobra cena, 23zł - bo to naprawdę wystarczy na obiad.
Byliśmy najedzeni, ale nie mogliśmy sobie odmówić naleśników Gundel, podanych na pół, dla mnie z kieliszeczkiem śliwowicy. I jeszcze herbatka.  Jak pięknie nasz Gundel płonie:
Nie przepadam za nadzieniem orzechowym, jednak dla jego amatorów naleśniki muszą być dużą atrakcją. Jak dla mnie za dużo czekoladowego sosu, moja pani wyjadła do czysta ;).

Bardzo miła i kompetentna obsługa - też duży plus.

Tak pomyślałem, że dobrze, że to miejsce przetrwało zawieruchy i chętnie tu powrócę.



Co lubię najbardziej?

W kulinarnej stolicy Polski cz. 2 - Rynek Kleparz, grudzień 2014

Gdzie? Kraków, Rynek Kleparz
Co? Jest takie stanowisko z 'włoszczyzną'
I jak? Ja lubię
Co szczególnie? Świeże sery, to na straganach - a porchetta i salceson u Włochów
Za ile? Nawet nie wiem jak zebrała się stówka

Zawsze w sobotę w Krakowie nie mogę ominąć Kleparza. Może to nie jest prawdziwy bazar, taki gdzie chłopi przyjadą wozami, może ceny bywają niemałe (np. widziałem zwykłe jabłka po 4zł) ale takie cuda tam mają.

Poza tym lubię samą atmosferę bazaru. Chyba jedyny bazar jaki znam, co choć trochę przypomina ukochane przeze mnie bazary we Włoszech, Hiszpanii i Turcji.



Mnie najbardziej wzrusza sekcja mleczarska - sery, bundz, oscypki, mleko. Ileż tego, jakież różnorodne i apetyczne. Bundzowi nie potrafię się oprzeć. Tym razem, ze względu na bliskość Świąt, rozmaitość sera przytłoczyły wędliny, ale też nie żałuję.

Oprócz bowiem bundzu, do domku pojechały ze mną kabanosy końskie, które po podeschnięciu, są po prostu przepyszne.

W stoisku węgierskim tym razem nic nie kupiłem (poluję na genialne kaszankę i wątrobiankę), ale za to odkryłem stoisko włoskie. Właściwie są dwa, ale tylko w jednym wchodzi się do małego baraczku i tu zaczyna się. Nie wspomnę o znakomitej szynce suszonej, czy wyborze serów włoskich (kupiłem taki z Kalabrii i dzięki niemu moja pani przeprosiła się z serami o wyraźnym smaku). Oczywiście wszystkiego powolutku próbuję, rozmawiam ze sprzedawcą - jeden Włoch a drugi nie mniejszych rozmiarów Polak, obaj dobrzy do konwersacji.

Wstawili sobie maszynę do kawy, bo sami stwierdzili - bez kawy nie mogli. Dobra, choć z kapsułek, ale warunków na mielenie nie ma.

No i jak próbuję to kupuję na kolejny dzień kilka plasterków salcesonu z nutą pomarańczy, cóż za śniadanie było następnego dnia, ze świeżą bułką z czarnuszką. A jaki smak prawdziwej głowizny, nie jakiejś tam golonki!
Zaś na koniec kupiłem trzy grubachne plastry porchetty - to pieczone w całości prosię (kształt rolady dla co wrażliwszych). Skórka chrupka, mięsko jasne zwinięte z ciemnym, delikatne, przyprawione w stylu polskim - majeranek, tymianek itd. Świnka była genialna i na zimno i na ciepło. I chyba ona nabiła rachunek, bo ważyła ponad 60 dag. Do tego 200g szynki suszonej, spory kawałek sera itd - zebrało się.

Już nie mogę się doczekać kolejnej podróży do Krakowa.

Tak króciutko

Zjadłem dobrze - Warszawa, grudzień 2014

Gdzie? W Warszawie, na Francuskiej
Co? Oczywiście Renesans
I jak? Każdy wie - mniam
Co szczególnie? Wiadomo, frytki, fryteczki
Za ile? Ze 2 dychy :) to już z kurczakiem i herbatą

Nie będę się rozpisywał bo w sumie nie ma o czym. Nie zmienię również zdania twierdząc, że w Renesansie są najlepsze frytki w Warszawie.

Mimo, że córce nie bardzo wchodzą takie tradycyjne frytki - ona woli takie 'suche' a'la Mctfu...

A ja wolę te z Renesansu, złote, lekko chrupkie, w środku mięciutkie, ziemniaczane, nierówne, tylko pachnące tłuszczem, ale nim nie ociekające.

No i do tego kurczak. Patrzcie jak to apetycznie wygląda.

Nawet jeśli nie lubię piersi (kurczka), to w Renesansie zjadłem całą, a o skórę stoczyliśmy z córką mały bój (niestety przegrałem).

I to tyle, wpadłem w zimny dzień po łyżwach na Narodowym, zjadłem, co i wam polecam :)