środa, 20 marca 2013

1920 przygód z kuchnią portugalska

1920, restauracja portugalska, Johannesburg - 19 marzec 2013

C. wziął mnie trochę z zaskoczenia - Jeśli chcesz pogadać to spotkajmy się na kolację
- Gdzie?
- W 1920 w Randburgu

Cholera wie co to jest 1920, znalazłem na Eat Out - restauracja portugalska, na rogu Main i Oxford w Randburgu.  Chwilę potrwało zanim znalazłem właściwą Main, bo oczywiście jest i Main Street i Main Road, no i ta właściwa Main Avenue, która przecina się z Oxford w Randburgu - Ferndale, jednej z północnych dzielnic Johannesburga.

Jadę, raczej dość zaniedbana galeria handlowa, wokół parkingu małe restauracyjki, jakieś sieciówki, sushi bar, a tutaj w przy zjeździe drzwi z wyblakłym plakatem z napisem 1920.  Wchodzę - pustawo a na wszystkich stolikach znaczek "zarezerwowane".  Mojej rezerwacji na nazwisko C. nie mogą znaleźć, w końcu pojawia się niski, łysy Portugalczyk - Jesteś znajomym C.? To któryś z tych dwóch stolików - wskazuje na dwa nieduże stoliki dwuosobowe.  Wybieram ten przy ścianie z wpisami klientów - będzie co czytać czekając na C.  Cholera, same zachwyty. Ciekawe czy te negatywne zamalowali?

Przeglądam menu, specjalności na tablicy i no stałe menu.  I czuję jak staję się kosmicznie głodny, moje ulubione małżyki amêijoas, sardynki, flaki po portugalsku, przepiórka, ogon wołowy no i oczywiście krewetki, krewetki, na różne sposoby i w różnych rozmiarach.  I jak ktoś lubi kurczak peri peri.  Pojawia się C. - Czy wiesz jak trudno było tu dostać miejsce?  Dzwoniłem kilka razy - i zawsze to samo "fully booked".  Dopiero okazało się, że moje i właściciela dzieci znają się - i tylko dlatego mamy ten stolik.

Niestety ja jestem o wodzie, niedawno postanowiłem, że jak prowadzę to żadnego alkoholu, choć żałuję patrząc na ciekawy i nie za drogi wybór win, albo taka sangria której pękaty dzban przynoszą dla sąsiedniego stolika.  W międzyczasie, czyli w ostatnie 15 minut zapełniło się, taka godzina 18:30.   


Ustalamy przystawki, dwie na spółkę - oczywiście muszą być amêijoas, a jako drugie może sardynki, a może jakieś mięso na sposób z Madery?
- Wiesz, sporo Portgalczyków w RPA pochodzi z Madery, przynajmniej w tym rejonie.

No ja ja jeszcze niegdy nie próbowałem nic z Madery, więc właściciel poleca wieprzowinę w sosie winno-czosnkowym.  No i zamawiamy główne - C. duszony ogon wołowy, a ja mam ochotę na przepiórkę, niestety nie przyleciała.  Więc może makaron z krewetkami, akurat dziś jest jako specjalność dnia z czosnkiem, pomidorami i chili.  Brzmi zwyczajnie, ale właściel zachęca.

Wjeżdżają małżyki:

Inne niż jadłem na Costa Vincentina, z dodatkiem pomidorów i bardziej kremowym sosem.  Biorę jednego.  Pyszny.  To najlepsze słowo na oddanie tego połączenia sosu rybno-winno-pomidorowo-czosnkowego z  zaostrzającą kolendrą i leciutko gumkowatym, morskim w smaku małżykiem.  Staramy się z C. być kulturalni i podzielić się nimi w miarę po równo.  Kawałki wieprzowiny w sosie też są OK, ale to nie moja bajka.  Małżyki, jeszcze małżyka. Łyżką wygrzebuję resztki sosu z miski i maczam w nich kawałek portugalskiego chleba, dobrze, że została mi odrobina, talerz czyściutki. Mógłbym zjeść miskę samego tego sosu.

Podają drugie.  C. zanurza widelec w misce z ciemnobrązową, prawie czarną duszonką (młode ziemniaczki podane oddzielnie) i widzę jak na twarzy rozlewa mu się błogi uśmiech - It's fantastic.
Próbuję - ma rację - pełnia smaku wołowiny w rozpadjących się mieciutkich włóknach ogona.  To w winno-korzennym sosie, rewelacja.  Ale jak się okazuje mój makaron też nie od macochy.  Krewetek dużo, obrane ale nie przegotowane, ciągle sprężyste i aromatyczne.  Sos do spaghetti.  Tak, tego brakowało mi ostatnimi dniami.  Tej intensywności smaków, pomidorowej słodyczy, leciutkiej pikantości chili, aromatu czosnku.  Nawet nie zauważam kiedy mój talerz jest już pusty - nie dlatego, że porcja mała, ale dlatego że taka świetna.

W międzyczasie wkoło nas zwalniają się stoliki, tylko po to by się natychmiast zapełnić.  Druga zmiana na jedzenie, wszyscy z zadowolonymi wyrazami twarzy.  Jak widać komentarze na ścianie w pełni uczciwe.

- Czy mogę zaproponować deser?  pyta kelner
Ja już niestety wcześniej zauważyłem na tablicy creme caramel.  To jedyny deser na który mam drugi żołądek.  Nie mogę sobie odmówić.  C. zamawia chocolate mousse.  No i dla mnie espresso.

Nagle dzwoni jedgo telefon.  Odbiera - yeah, what?? yeah.  Widzę jak blednie.  Odwraca się w bok, ale po chwili, odwraca się do mnie, to ogromne napięcie zelżało.

- Mój syn, ten to ma sposób przekazywania wiadomości "Tato spalił mi się samochód"  Już widziałem go z poparzeniami w szpitalu.  Na szczęście nie spalił się, tylko poszedł czarny dym spod klapy, więc zjechał na pobocze i sholowali go do domu.
- Nic mu nie jest?
- Nie nic.
- Chwała bogu

Deser minął więc w napięciu, choć creme caramel był bez zarzutu, a sos do niego leciutko smakujący brandy, nawet espresso było odpowiedniej wielkości. Ale nie można się dziwić, że C. spieszył się do domu.  Ustaliliśmy jeszcze plan działania, rachunek - i tu kolejny miły akcent.  Już z napiwkiem po 270R na osobę.  Za takie jedzenie.  Nie dziwię się, że mają pełno.  Jeszcze na koniec do właściciela.  - Faktycznie macie duży ruch
- Duży? Dzisiaj jest spokój.
- A co w piątki gorzej?
- Tak naprawdę to i środa i czwartek.  Wszystko porezerwowane na dwie tury a na zewnątrz czeka 15-20 osób by wcisnąć się w jakąś przerwę
- Jasne, dziękujemy, było super.

Szkoda tylko, że trzeba tam jechać samochodem i muszę odmówić sobie wina, ale może znajdzie się ktoś kto mnie tu przywiezie, bo następny raz musi być.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz