sobota, 30 marca 2013

Dim Sum jak obiecane


Chinatown w Johannesburgu - 23 marca 2013
 
Dim sum (zwane też yum cha) – oryginalnie kantońskie danie śniadaniowe, teraz poza Hong Kongiem podawane najczęściej między 11 a 15 – pierożki na parze i inne kunsztowne drobiazgi to moje ulubione danie.  Właściwie trudno powiedzieć, że danie bo przecież każde wyjście na dim-sum to co najmniej 5 różnych dań, więcej gdy nie jestem sam.

Już w zeszłym roku wytropiłem dim-sum na China Town w Johannesburgu.  Serwowała je tam knajpa bez nazwy, z której moi lokalni znajomi zwiali niczego nie spróbowawszy, bo przeraził ich standard miejsca.  Ale J. dania smakowały, i przeżyła je bez sensacji.  Byłem tam stałym gościem w każdą sobotę, jak byłem w Johannesburgu. Więc jakaż była moja rozpacz kiedy w ostatnią sobotę okazało się, że jest zamknięta. Nie wiem czy na stałe, czy z okazji długiego weekendu. Mam nadzieję, że to drugie.

Ale naprzeciwko jest Shun De, o wiele bardziej elegancka (obrusy nieplamiące ;) wyściełane krzesła, kelnerki w fartuchach), dim-sum też okazały się niezłe, choć trudniej wybierać, bo pojawiają się małymi partiami.

Zacząłęm od congee – zupy ryżanki – myślałem, że z małżami, ale była z kurczakiem i galaretkami z krwi i kawałkami kurzych podrobów – idealne połączenie mdławego ryżu, wyraźnego mięsa i delikatnych galaretek, posypane zieloną cebulką. Zawiódł mnie brak moich ulubionych łap kurczaka z sosem z czarnej fasoli, więc wziąłem na zimno po tajsku z chili. Dobre, ścięte galaretowate mięso, solidna skórka i jest co poobgryzać, ale to jednak nie to. A potem pojawiły sie kiedy byłem już napełniony. Najlepsza okazuje się jednak wołowina duszona w słodkim sosie sojowym z czarnym pieprzem. Ostre. Nie wiem czy to głowizna, czy kawałki z nóg, ale rewelacyjne mięso i ciągliwe kawałki ścięgien. Nie zostawiam nawet kropli aromatycznego sosu, tu przydała się łyżka z congee.

Patrzę, że pojawia się coś nowego. Cóż to – och! przyszły Har Kau – potężna krewetka z pędem bambusa w delikatnym cieście ryżowym na parze. Nie mogę się oprzeć i biorę dwa koszyczki. To będzie zwieńczenie mojego lunchu. Ukoronowanie.

I całość z dużym dzbankiem herbaty za 120R – niecałe 50zł. Mój ostatni obiad przed Mozambikiem. Może ten Shun De to akceptowalna alternatywa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz