poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wolę Gdynię

Lunch w Barracuda, Gdynia - 28 kwietnia 2013

Pomyśl sobie - spacerujesz bulwarem nadmorskim, obok wzgórza zachęcające do wędrówek (z zachowaną baterią artyleryjską obrony wybrzeża dalekiego zasięgu, można pokręcić sobie prawdziwą armatą), my przytupaliśmy tu z Sopotu, a zaraz zaczyna się plaża. Jak ktoś lubi to nawet Klub Morsów ;) - wczoraj pogoda była tylko dla morsów.

Deptakiem sunie tłumek, nie ma kawiarni, knajpek - i widzisz elegancki pawilon z restauracją, widok na port w Gdyni i słynny wieżowiec.
I od razu myślisz sobie - o tutaj dopiero będą zdzierali! Jak można się pomylić, bo już nie jesteśmy w Sopocie a w Gdyni.  I wystarczyło by ceny znormalniały a jakość wzrosła.

Barracuda, bo tak zowie się to miejsce, jest miejscem eleganckim, ale bez przesady, jednak to knajpa dla tych co wybrali się na spacer.  Z wewnątrz patrzymy się na bulwar, morze, port
sam widok wart sporo.  A jedzenie warte jeszcze więcej.

Prostym testem na restaurację w turystycznym miejscu jest wino domowe - czy nadaje się do picia i w jakiej cenie? I tu pierwszy miły akcent Barracudy - białe Sauvignon Blanc i Viognier z Langwedocji za 62zł za butelkę (9zł za lampkę) - wino wytrawne, ale dzięki Viognier z nutą owocowo-kwiatową.  Można pić same, świetne do ryb.  Woda też w ludzkiej cenie ;)

No i to, że podają czekadełko - super świeża (ciepła) bułeczka z pastą z makreli - takie proste, ale dla głodnego ratunek przy czekaniu na danie.

Dania zamówiliśmy nietypowe.  Aga - ser kozi smażony w cieście filo na chutneyu z pomidorów z rukolą.  Danie absolutnie świetne i mimo, że oferowane jako zakąska w wielkości wystarczającej na główne. Ser ciepły, mocno kozi doskonale kompunuje się ze słodko-kwaśnymi pomidorami, a do tego lekko gorzkawa rukola, niebo w gębie.  Już Aga dopytywała się czy potrafię taki zrobić.
A ja wziąłem pieczonego halibuta na ratatuj z pieczonymi ziemniakami i oddzielnie koktajlem z krewetek. Danie bardzo śmieszne, bo wszystkie składniki oddzielnie doskonałe, ale jako całość to nie do końca gra.  Tylko ziemniaki z krewetką świetne jako kombinacja :) Ale nie narzekam - jadłem "po kolei" i było bardzo smakowite.
Taki halibut - już prawie zapomniałem o tej rybie, a tak ją lubię.

W sumie zapłaciliśmy stówkę (w tym dwie kawy) ale warto, najedzeni ruszyliśmy w powrotną drogę.  Więc proszę państwa - wypnijmy się na zdzierczy Sopot i do Gdyni, do Gdyni!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz