wtorek, 16 kwietnia 2013

Przyszła wiosna i w kuchni

Wiosna kulinarna w Londynie, 3 South Place Bar & Grill, Londyn - 15 kwietnia

W końcu zimę trafił szlag i mamy wiosnę. Dziś wieczorem odkurzyłem kijki do nordic walking i przemierzyłem Dolinę Służewiecką. Nie tylko mamy bazie, kwiaty i młodziutkie pokrzywy (niestety ze względu na psy nie nadają się do jedzenia), ale nawet już odezwały się żaby.

A wczoraj wiosna zagościła na stole. Na roboczy lunch wyszliśmy do gastrobaru tuż obok biura w City. Zasiedliśmy przy długim stole, właściwie wszycy mieli ochotę na seafood. Wybór nie był oszałamiający, ale całkiem trafny.

Ja zacząłem od przerzebków zgrillowanych z plastrem white pudding (no nie wiem - wątrobianka? nie do końca, bo o konsystencji bardziej zwartej, choć smak podrobowy) z soczewicą podane w muszlach ze słodkawym sosem. Danie super, tylko przegrzebka jak na lekarstwo, trzy połówki, musiałem jeść bardzo, ale to bardzo małymi kęsami. Uwielbiam dobrze przyrządzone przegrzebki. Ach, jeszcze wspominam te z Szanghaju - tamte były naprawdę solidne. W sumie chyba ta przystawka była najbardziej udana.

Na główne ja zamówiłem bułkę z lokalną (tzn z Morza Północnego) langustą. Już kiedyś w Bostonie spotkałem się z podawaniem langusty w grzance z bułki maślanej i muszę potwierdzić, że to bardzo udana kombinacja. Delikatność bułki maślanej wydobywa słodycz langusty, do tego sałata z sosem majonezowym, nie za mocno czosnkowy. Prawie idealne, choć jak się to je to wygląda się jak prosię, bo rozpada się i rozbiega po stole, a przecież langusty marnować nie będę?! A czemu prawie? Bo z dodatkiem pora, za którym nie przepadam.

I tu też byłem wygrany. Makaron (macaroni - czyli rurki) zapiekany z langustą w sosie homarowym byłby dobry w domu, gdy sos można starannie wylizać, a tak na miskach moi współbiesiadnicy pozostawili sporo pyszności.  Sola z kaparami wyglądała nieźle, ale porcja bez żadnych dodatków za 20 funtów to lekka przesada. Już wychodząc widziałemogromne hamburgery, dwa razy grubsze mięso niż np. to z warszawskiego Aioli.  To chyba danie o najlepszej relacji ceny do wartości.  Ja jednak nie narzekam, szczególnie, że potem przyszła wiosna.

W karcie, w części pod hasłem "dinner" zobaczyłęm rhubarb crumble. Rabarbar w Anglii to inne przeżycie - jest bardziej wyraźny, kwaskowaty, ale mniej włóknisty niż nasz. Zapiekany pod kruszonką był po prostu pycha:
Anglicy chcieli bym topił go w custard - czyli kremie na ciepło, ale ja uważałem, że kombinacja słodkiej kruszonki i wiosennego, kwaśnego smaku rabarbaru jest po prostu idealna.  No i wypełniła niepokojąco puste miejsce w moim żołądku, bo wcześniejszymi daniami się nie objadłem.  Dobrze, że wziąłem espresso, bo inaczej nie przetrzymałbym popołudnia, a tak zasnąłem dopiero w samolocie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz