Gazebo, restauracja indyjska, Dubaj - 07 kwietnia 2013
Dziś zabrałem kolegę z zespołu na lunch, sporo spraw się zebrało do omówienia - i jak się okazało dobrze, bo czasu nam trochę zeszło.
Poszliśmy do Gazebo (http://www.gazebo.ae/) na dole w budynku Oracle w tzw. Internet City w Dubaju. Dawno nie jadłem przyzwoitego dania indyjskiego, a po Mozambiku oswoiłem się z mocniejszymi przyprawami.
Wybraliśmy (a właściwie M. jako lokalny ekspert wybrał) dwa dania z kurczaka (murgh) - Reshmi Kebab oraz Tikka Masala - taki standardzik podane z chlebkiem naan. Do tego na przystawkę masala papad (papadum doprawiony cebulą i pomidorem), warzywa na surowo - Hara Bhara salad. Ja wziąłem też lemon mint do picia - równoważy ostrość dań.
Poczekaliśmy sporo i niestety główne podali z przystawką, czyli trochę papadum się zmarnowało, a szkoda bo lubię ten chrupek z ajwarem.
Ale głównego nic nie zostawiliśmy. Lubię jak dania indyjskie mają wyraźnie inny smak i oczywiście nasz wybór to ułatwił.
Szaszłyk z kurczaka był idealnie jędrny, dość ostry, leciutko jakby cytrynowy, fajnie łączył się z miętowym jogurtem.
Sos w Tikka Masala świetnie wyjadało się naanem, był podręcznikowy - z imbirem, czosnkiem, wyraźny a nie palący. Właściwie to on był główną atrakcją tego dania, bo kurczak był pomijalny. Sam naan może nie idealny (wolę bardziej puchate) ale nie przesłodzony, z masłem - i tak jest moim ulubionym dodatkiem.
Tylko warzywa podali zupełnie gołe - bez wymienionej w menu soli i solu z cytryny. I tak je zjedliśmy.
Po fatalnym locie do Dubaju (dwójka wyjących maluchów o rząd wcześniej), przylot o 5:30 i potem do pracy byłem na tyle zmęczony, że ten niewątpliwie sycący lunch wystarczył mi i za obiad i za kolację.
Pewnie do Gazebo nie poszedłbym na ucztę indyjską, ale jest to wysoka klasa średnia, choć za wcale niemałe pieniądze - rachunek uzbierał nam się ponad 100AED na dwóch.
Dziś zabrałem kolegę z zespołu na lunch, sporo spraw się zebrało do omówienia - i jak się okazało dobrze, bo czasu nam trochę zeszło.
Poszliśmy do Gazebo (http://www.gazebo.ae/) na dole w budynku Oracle w tzw. Internet City w Dubaju. Dawno nie jadłem przyzwoitego dania indyjskiego, a po Mozambiku oswoiłem się z mocniejszymi przyprawami.
Wybraliśmy (a właściwie M. jako lokalny ekspert wybrał) dwa dania z kurczaka (murgh) - Reshmi Kebab oraz Tikka Masala - taki standardzik podane z chlebkiem naan. Do tego na przystawkę masala papad (papadum doprawiony cebulą i pomidorem), warzywa na surowo - Hara Bhara salad. Ja wziąłem też lemon mint do picia - równoważy ostrość dań.
Poczekaliśmy sporo i niestety główne podali z przystawką, czyli trochę papadum się zmarnowało, a szkoda bo lubię ten chrupek z ajwarem.
Ale głównego nic nie zostawiliśmy. Lubię jak dania indyjskie mają wyraźnie inny smak i oczywiście nasz wybór to ułatwił.
Szaszłyk z kurczaka był idealnie jędrny, dość ostry, leciutko jakby cytrynowy, fajnie łączył się z miętowym jogurtem.
Sos w Tikka Masala świetnie wyjadało się naanem, był podręcznikowy - z imbirem, czosnkiem, wyraźny a nie palący. Właściwie to on był główną atrakcją tego dania, bo kurczak był pomijalny. Sam naan może nie idealny (wolę bardziej puchate) ale nie przesłodzony, z masłem - i tak jest moim ulubionym dodatkiem.
Tylko warzywa podali zupełnie gołe - bez wymienionej w menu soli i solu z cytryny. I tak je zjedliśmy.
Po fatalnym locie do Dubaju (dwójka wyjących maluchów o rząd wcześniej), przylot o 5:30 i potem do pracy byłem na tyle zmęczony, że ten niewątpliwie sycący lunch wystarczył mi i za obiad i za kolację.
Pewnie do Gazebo nie poszedłbym na ucztę indyjską, ale jest to wysoka klasa średnia, choć za wcale niemałe pieniądze - rachunek uzbierał nam się ponad 100AED na dwóch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz