Mozambiku ciąg dalszy – Ponto d’Ouro, kwiecień 2013
Pobyt na północy
(oczywiście na północy względnej, bo od granicy Mozambiku dzieliło nas jeszcze
1500km linii brzegowej) niestety dobiegł końca i trzeba było ruszyć na
południe. Wspomnienia zostają.
(koleżanka lanusta zanim wyciągnięto ją z wody na nasz stół)
Jedziemy do Ponto d’Ouro od strony Maputo, wiadomo, że ostatnie 30km
będzie kiepskawe po wydmach, ale co wcześniej.
Quentin dzwoni do znajomego:
- I jak?
- Spokojnie,
jechałem tydzień temu, ot tak wolniej się jedzie.
Ruszamy. O mało
nie przejechaliśmy skrętu, bo Quentin nie mógł uwierzyć, że trzeba skręcić w
ten szeroki pas ugniecionej czerwonej ziemi.
Ale jedziemy. Zakręt i coś stoi
przed nami. W poprzek drogi płynie rzeka, czerwono-biały słupek pokazuje gdzie
pewnie niedawno był mostek. Teraz utkwiła tam półciężarówka, przednie koła
zapadnięte. Silnik wyje – próbują w tył, w przód, pięciu murzynów pcha, nic nie
wychodzi. Z prawej omija ich terenówka, trochę podstakuje, ale jedzie. No to my
tą samą drogą. Antoine wychodzi z wozu sprawdzić
przejazd. Brodzi w rwącej wodzie. W pewnej chwili zapada się powyżej kolan –
taki rów podwodny, naszym busikiem nie przejedziemy pomimo napędu na cztery
koła. Cezary wyskakuje. Z Antoine dzwigają kamienie i układają z nich podjazd w
wymtym rowie.
Quentin
naprowadza na kamienie- wrr, wrr – przejeżdżamy. Kończy się miasto, zaczyna busz. Droga polna. Olbrzymie kałuże, tę ominąć z
prawej, tę z lewej i tak do przodu, wychodzi ze 30km/h a mamy 140km do Ponto.
Wyrwy i jeszcze więcej wyrw. Przysypiam. Po półtorej godzinie widać światła –
dojeżdżamy do drogi poprzecznej. Z baru
na skrzyżowaniu dobiegają dudniące dźwięki murzyńskiego rapu. Wchodzimy do
baru, chlopaki chcą piwa. Cena jego rośnie w miarę zamawiania, miało być po 30,
nagle robi się po 40 i jeszcze po dychu zastawu za butelkę (bezzwrotną). Ale
czego się nie robi dla kierowców, wyskrobujemy resztki meticali. Dalej w drogę.
Ta poprzeczna jest częściowo asfaltowa. I to jeszcze gorzej. Ogromne wyrwy,
mało nie zjeżdzamy do rowu, rzuca wozem jak wściekłe.
- Coś jest nie
tak - mówi Cezary – słyszę gruchotanie w
tylnym moście.
Zatrzymują. Cezary świeci, ogląda
- Nic nie widać.
Jedziemy dalej,
Gruchotanie dobiega raz głośniej raz ciszej.
Zasypiamy. Postój, już druga w nocy. Quentin wychodzi, wiadomo, do tyłu,
za przyczepę. Nagle słychać przekleństwa w Afrikaans. Wyskakujemy z wozu. W przyczepie nie ma
drzwiczek, bagaż przewala się w środku. Co zginęło i gdzie? Nie wiadomo. Moje
torby są. Cały sprzęt nurkowy na miejscu. Nie ma torby Antoine? Czego jeszcze? Co robić?
- To może we
dwójkę zostaniemy tu z przyczepą, a wy wrócicie poszukać? – proponuję
- Nie chcę was
dowieźć na kemping, wrócimy później – oświadcza Quentin. Dzwoni do kuzyna umawia się na wóz. Bo i nasz bus w marnym stanie. Zderzak pęknięty, blotniki obcierają.
Spuszcza nieco powietrze
na drogę przez wydmy. Docieramy po trzeciej, w Ponto wzdłuż głównej drogi trwa
impreza. Kemping. Rozpakowujemy bagaże. No i nie ma torby Agi – nowiutki
Caterpillar i wszystkie ubrania, dodatkowe stroje nurkowe, akcesoria, kostiumy do nurkowania, bielizna, buty na powrót do kraju... Został tylko podstawowy zestaw nurkowy.
Rano pukają do naszych drzwi, składka w rodzinie Quentina zaoowocowała zestawem bielizny, odzieżą sportową do nurkowania, kilkoma T-Shirtami - potem małe zakupy na bazarze - afrykańskie spodnie, sukienka, jakoś może przeżyje. Nawet bardzo nie rozpaczała, dzielna dziewczyna, choć niektórych rzeczy szkoda. Ciekawe czy PZU wypłaci odszkodowanie za zgubiony bagaż?
No, ale wróćmy do Ponto d'Ouro. Cezary znalazł niezłe określenie - baraki partyzantów wietnamskich. Nawet logo się zgadza.
Co wam będę opisywał - przeczytajcie sobie moją opinię na Tripadvisor... ww.tripadvisor.com
Ale przyjechaliśmy tu nurkować. I nurki są różne. Wczoraj słabiutke, ale dzisiaj pełen odpał. Napiszę o tym jutro, by Was w tym zimnie nie skręciło ;) Ale takich ławic to nie brakowało:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz