czwartek, 4 kwietnia 2013

Powrót do cywilacji, czyli z powrotem w RPA


Sodwana, Triton Diving Lodge – 02-03 kwiecień 2013

Nie pomyślałem, że powrót do RPA może okazać się taki przyjemny. Park narodowy w Sodwana obejmujący mokradła, wydmy i przybrzeżną rafę był naszym kolejnym celem.

Miło się jedzie szerokim asfaltem, choć ograniczenia we wsiach wymuszają śpiącymi policjantami. Dojeżdżamy do lokalnego centrum zakupowego.  Co tu się dzieje? Tłumy murzynów, kolejki, do bankomatów stoi po 30-40 osób, do sklepu nie daje się wejść. Dzień wypłaty. Rzucili sie na zakupy, każdy z pełnym koszem dobra, w sklepie „Import z Chin” tłok, rozchwytują ciuchy. Obok bazar ze stosami pomidorów i cebuli i rozmaitego śmiecia.

Smażone ryby i racuchy. Niestety racuchy smażone na tym samym tłuszczu co ryby, tak przynajmniej wynika z ich smaku, wyrzucam do śmieci. Nie udało się wziąć pieniędzy, zostawiamy rzeczy w Triton Lodge i jedziemy na nurkowanie.
W porównaniu z poprzednimi miejscami Triton Lodge wydaje się rajem. Zatopione w sosnowo-eukaliptusowo-bananowym lesie niewielkie czyściutkie domki. 
W środku estetycznie, zaprasza podwójne łóżko z solidną moskitierą. Wiatrak przyjemnie chłodzi. Oficjana restauracyjka z wygodnymi sofami gdzie można poleżeć i poczytać. Miejsce do samodzielnego gotowania w pełni wyposażone, tu wieczorem będziemy mieli grila.
Jedziemy do parku na nurkowanie. Upał. Na plaży pod dachem czeka przygotowany sprzęt. Mocna fala, rzuca łódką. Schodzimy na 17 m, teren płaszczkowy. Nasza przewodniczka jest maniolką muren, ciężko się je ogląda w silnym prądzie. Za to płaszczki nie zawodzą i tu i tam widujemy je majestatycznie płynące lub ukryte na dnie. Żałuję tylko, że przez to że kończyło mi się wcześniej powietrze Aga straciła ostatnie trzy minuty, gdy chłopaki znaleźli całe stado płaszczek płynących jedna na drugą, to musiało być fajne. Za to na plaży, w słodkowodnej lagunce Dzianis wypatrzył ogromnego suma, chyba z ponad metrowego. Dobrze, że nie krokodyla, bo ponoć tu i ich nie brakuje. Po drodze kupujemy jeszcze świeżutkie ananasy, malutkie po 5R szykują nam do zjedzenia na miejscu jak lody na patyku, słodkie i soczyste. Dużego, wyglądającego na super dojrzałego bieżemy ze sobą, był pyszny dziś na śniadanie.

Następnego dnia mamy mieć pierwszego nurka o ósmej, pada, chłodno. Mi w mojej piance 5mm jest cieplutko, ale reszta podmarza. Pierwszy nurek dekompresyjny bo siedzimy na 30m przez 20 minut.  Tak nie wiadomo po co. Korale kapuściane, nic ciekawego tam nie ma. Marliny się nie pojawiły. Pijemy kawę i zagryzamy samosą nadziewaną masą ziemniaczano-curry. Takie śniadanko. Odpoczynek, muszę odpocząć bo siadają mi zatoki, zaczyna mi lecieć krew z nosa. Za chwilę kolejny nurek. Szykujemy się i już mamy wsiadać do łodzi gdy pada okrzyk – Delfiny!

Rzeczywiście kilka, skaczą na falach o i jeszcze tam. Przeskakują grzywy piany. Od razu robi się radośnie. I to odpowiedni początek dla tego nurka – był fantastyczny. Na 10-14 metrach śliczna rafka bogata w kolorowe korale i mnóstwo drobnych ryb. Cóż za przyjemność powisieć sobie nad nimi i popatrzeć jak polują, pływaja, krzątają się koło swych rybich obowiązków. Nie trzeba się spieszyć, można cieszyć się kształtami i barwami podwodnego świata. Mógłym tak godzinami. A tu zakamarki, Aga szaleje zaglądając w każdą dziurę i pływając wkoło jak młoda wydra. Ja zaś mogę się porozglądać, nawet powietrze schodzi wolniutko, nie muszę się niczym przejmować. Młodziutka przewodniczka płynie też spokojnie, nagle brzęczy dzwonkiem i pokazuje w toń. A tam śliczny rekin białopłetwy, duży nie jest, najwyżej z póltora metra, ale porusza się majestatycznie. Aż nie chce się wynurzać. Fala odpycha nas od łodzi i jeszcze na powierzchni mogę popatrzeć się na rafę w dole. Potem tylko otrzeć krew z twarzy i czternasty, ostatni nurek zakończony. Pogoda tak paskudna, że nie mamy ochoty na jeszcze jeden.

Na lunch proponują pizzę, trochę się krzywię, bo nie wierzę w dobrą pizze, ale na miejscu wraca mi uśmiech. Nie tylko to, że miejsce „The Lighthouse” super, takie luźne, ale ładne, jak to oni w RPA potrafią, ale i pizze ciekawe. Z bakłażanami, z biltongiem (suszonym mięsem wołowym), z kurczakiem w kokosie, z dynią lub z chorizo. My wybieramy z kurczakiem kokosowym i z bakłażanem, do tego pyszna sałatka z grilowanej dyni (butternut squash) i pomidorków z orzechami i sałatą. Dwa kieliszki Beyerskloof Pinotage – bardzo solidnego, choć taniego Pinotage z Robertson. Pizza okazuje się na doskonale cienkim cieście, co prawda tę z kurczakiem trzeba było doprawić chili, ale za to spróbowałem kawałek z biltongiem – była smakowita.

Mżący wieczór spędziliśmy odpoczywając, a rano trzeba było się spakować i opuścić Sodwanę, naprawdę żałowałem, bo był tam taki niespotykany spokój i dawno tak dobrze nie spałem. Może kiedyś uda się tu zrobić wypad z Johannesburga na dwa dni nurkowania?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz