Var: a Spiez, Horgasztanya Vendeglo, Budapeszt - czerwiec 2013
Czasem lubię skorzystać z Via Michelin by znaleźć dobrą restaurację w turystycznej okolicy albo kulinarną perełkę z dala od utartych szlaków. Szczególnie tzw. "best value restaurant" wyróżnione fajnym "miśkiem" Michelina prezentują taką możliwość. Nie są to tanie miejsca ale nie zna się lokalnych miejsc to daje nam pewność znalezienia dobrego jedzenia.
I tak było w przypadku Budapesztu. Na przykład nidgy bym bez rekomendacji nie poszedł do Var: a Spiez - na wzgórzu zamkowym, prawie naprzeciwko Hiltona. Takie okolice słyną z pułapek turystycznych. Więc z pewnym wahaniem wszedłem do Spiez, szczególnie że była pusta (byłem tam o dziwnej godzinie - o 15, czyli już po lunchu. Ale karta stosunkowo prosta, pan kelner rusza się żwawo, głód doskwiera, więc wybieramy.
Na początek zupy. Aga bierze gulaszową, ja cytrynową z jagnięciną - i witamy w kulinarnym raju węgier.
Gulaszowa oczywiście z kluseczkami, odpowiednio paprykowa, nie przypominająca ciężkich brei z naszych knajp.
A cytrynowa z jagnięciną to kompletne zaskoczenie. Smak cytryny bardzo lekki, bardziej przypominający nasz czy austryjacki żurek, w tym leciutko chrupkie warzywa i no te kawałeczki jagnięciny - nie wiem jaka to część, ale miękka, wciąż soczysta, smakowita, mocno mięsna w smaku. Całość komponuje się doskonale.
Na drugie Aga ma lekką opcję - cienkie plastry smażonego kopru włoskiego (fenkułu) z gorgonzolą. Nie wiedziała co bierze, ja za fenkułem nie przepadam, ale to było po prostu świetne danie na gorący dzień. Do tego kieliszek różowego wina (to jedyna wada - kieliszki w Spiez są polskich rozmiarów - czyli 100ml, więc wychodzi sporo za butelkę).
A ja byłem bardziej tradycyjny - confit z nogi kaczki, z kawałkiem podsmażonej (no ciut za bardzo, powinna być krwista) wątróbki, fasolką i owocowo-winnym sosem.
Mięso jak to w confit rozpada się pod widelcem - ale udało im się przypiec tak skórkę by chrupała. Mniam. Jeszcze kieliszek czerwonego wina lokalne cuvee (do zupy jagnięcej wziąłem białe).
W sumie szybki lunch - za 17tys HUF (ok 250zł), nie jest mało, ale pysznie.
Na kolację poszliśmy późno - do kolejnego rekomendowanego miejsca - Bock Bistro, na Erzsébet körút tuż przy Dob Utca. Przyszliśmy bez rezerwacji - było pełno - więc musieliśmy poczekać piętnaście minut. I było warto. To naprawdę przeżycie kulinarne. Takiego czegoś już dawno nie jadłem. - Opiszę je w kolejnym odcinku ;)
Ale Budapesz to i sporo mniejszych knajpek które potrafią nas mocno zaskoczyć. We środę, na ostatnią kolację miałem ochotę na rybę. Kolega polecił mi knajpkę na rogu Fo i Halasz (czyli rybnej!) o nazwie nie do wymówienia jako idealne miejsce na zupę rybną. Krążyłem wokół niej trochę czasu - bo i to miejsce dość turystyczne - u podnóża zamku, na tarasie gorąco, a w środku upał i nie do końca przekonywała mnie karta.
Najpierw więc poszedłem na pesztańską stronę, przyjrzeć się steakhouse (KNDRY steak house) maja piękne kawały dojrzałej amerykańskiej wołowiny, ale niestety ponad kilogramowy steak z kością - ribeye on the bone- za ponad 100Euro to jednak nie moja liga. Więc wróciłem podziwiając zachód na wzgórzem zankowym.
I w końcu po zmroku zaryzykowałem i muszę przyznać - w Horgasztanya Vendeglo podają Korhely Halaszle - jedną z najlepszych zup rybnych jakie jadłem.
Oczywiście zupa z ryb rzecznych z solidnym kawałkiem suma w środku, dodałem do niej jeszcze ostrej pasty paprykowej. Cóż tu mamy? - wywar rybno-paprykowy, z pomidorami, liściem laurowym i cytryną, gdzie lekki kwasek i ostrość równóważy słodycz i leciutką mulistość (którą lubię) rybnego wywaru. Genialna, miska wylizana bułką do czysta.
Główne danie - czyli sum w sosie czosnkowym z sałatką, nie było już takie genialne.
Ot takie kawałki suma - dobre, ale na kolana nie rzuca. Chłodne, pijalne domowe białe wino jako dodatek. Aha - płatność tylko gotówką - mało przyjemne zaskoczenie, rachunek rzędu 100zł (7,000HUF)
Ale jak podkreślił mój kolega "chodzi się" tu na zupę i już - za 20zł.
Ogólnie Budapesz ma niezbite uroki kulinarne, choć przytyłem tam ponad pół kilo - ciężkie jedzenie.
Czasem lubię skorzystać z Via Michelin by znaleźć dobrą restaurację w turystycznej okolicy albo kulinarną perełkę z dala od utartych szlaków. Szczególnie tzw. "best value restaurant" wyróżnione fajnym "miśkiem" Michelina prezentują taką możliwość. Nie są to tanie miejsca ale nie zna się lokalnych miejsc to daje nam pewność znalezienia dobrego jedzenia.
I tak było w przypadku Budapesztu. Na przykład nidgy bym bez rekomendacji nie poszedł do Var: a Spiez - na wzgórzu zamkowym, prawie naprzeciwko Hiltona. Takie okolice słyną z pułapek turystycznych. Więc z pewnym wahaniem wszedłem do Spiez, szczególnie że była pusta (byłem tam o dziwnej godzinie - o 15, czyli już po lunchu. Ale karta stosunkowo prosta, pan kelner rusza się żwawo, głód doskwiera, więc wybieramy.
Na początek zupy. Aga bierze gulaszową, ja cytrynową z jagnięciną - i witamy w kulinarnym raju węgier.
Gulaszowa oczywiście z kluseczkami, odpowiednio paprykowa, nie przypominająca ciężkich brei z naszych knajp.
A cytrynowa z jagnięciną to kompletne zaskoczenie. Smak cytryny bardzo lekki, bardziej przypominający nasz czy austryjacki żurek, w tym leciutko chrupkie warzywa i no te kawałeczki jagnięciny - nie wiem jaka to część, ale miękka, wciąż soczysta, smakowita, mocno mięsna w smaku. Całość komponuje się doskonale.
Na drugie Aga ma lekką opcję - cienkie plastry smażonego kopru włoskiego (fenkułu) z gorgonzolą. Nie wiedziała co bierze, ja za fenkułem nie przepadam, ale to było po prostu świetne danie na gorący dzień. Do tego kieliszek różowego wina (to jedyna wada - kieliszki w Spiez są polskich rozmiarów - czyli 100ml, więc wychodzi sporo za butelkę).
A ja byłem bardziej tradycyjny - confit z nogi kaczki, z kawałkiem podsmażonej (no ciut za bardzo, powinna być krwista) wątróbki, fasolką i owocowo-winnym sosem.
Mięso jak to w confit rozpada się pod widelcem - ale udało im się przypiec tak skórkę by chrupała. Mniam. Jeszcze kieliszek czerwonego wina lokalne cuvee (do zupy jagnięcej wziąłem białe).
W sumie szybki lunch - za 17tys HUF (ok 250zł), nie jest mało, ale pysznie.
Na kolację poszliśmy późno - do kolejnego rekomendowanego miejsca - Bock Bistro, na Erzsébet körút tuż przy Dob Utca. Przyszliśmy bez rezerwacji - było pełno - więc musieliśmy poczekać piętnaście minut. I było warto. To naprawdę przeżycie kulinarne. Takiego czegoś już dawno nie jadłem. - Opiszę je w kolejnym odcinku ;)
Ale Budapesz to i sporo mniejszych knajpek które potrafią nas mocno zaskoczyć. We środę, na ostatnią kolację miałem ochotę na rybę. Kolega polecił mi knajpkę na rogu Fo i Halasz (czyli rybnej!) o nazwie nie do wymówienia jako idealne miejsce na zupę rybną. Krążyłem wokół niej trochę czasu - bo i to miejsce dość turystyczne - u podnóża zamku, na tarasie gorąco, a w środku upał i nie do końca przekonywała mnie karta.
Najpierw więc poszedłem na pesztańską stronę, przyjrzeć się steakhouse (KNDRY steak house) maja piękne kawały dojrzałej amerykańskiej wołowiny, ale niestety ponad kilogramowy steak z kością - ribeye on the bone- za ponad 100Euro to jednak nie moja liga. Więc wróciłem podziwiając zachód na wzgórzem zankowym.
I w końcu po zmroku zaryzykowałem i muszę przyznać - w Horgasztanya Vendeglo podają Korhely Halaszle - jedną z najlepszych zup rybnych jakie jadłem.
Oczywiście zupa z ryb rzecznych z solidnym kawałkiem suma w środku, dodałem do niej jeszcze ostrej pasty paprykowej. Cóż tu mamy? - wywar rybno-paprykowy, z pomidorami, liściem laurowym i cytryną, gdzie lekki kwasek i ostrość równóważy słodycz i leciutką mulistość (którą lubię) rybnego wywaru. Genialna, miska wylizana bułką do czysta.
Główne danie - czyli sum w sosie czosnkowym z sałatką, nie było już takie genialne.
Ot takie kawałki suma - dobre, ale na kolana nie rzuca. Chłodne, pijalne domowe białe wino jako dodatek. Aha - płatność tylko gotówką - mało przyjemne zaskoczenie, rachunek rzędu 100zł (7,000HUF)
Ale jak podkreślił mój kolega "chodzi się" tu na zupę i już - za 20zł.
Ogólnie Budapesz ma niezbite uroki kulinarne, choć przytyłem tam ponad pół kilo - ciężkie jedzenie.