Jest takie miejsce
Gdzie chce się wracać znowu i znowu, które tchnie spokojem i czymś takim niezwykłym. Tiong Bahru. Jak zobaczyłem to poczułem - tu mógłbym żyć. Ale po kolei.
Tiong Bahru to jeden z tych odnowionych rejonów Singapuru co stał się popularny wśród tutejszej hipsterii. Wybrałem się tam - bo niedaleko (mieliśmy bezpośredni dojazd zieloną linią) i lubię architekturę lat 30-tych.
Zaczęło się od zawodu. Na stacji Tiong Bahru trwa ogromna przebudowa, Tiong Bahru Plaza rozbudowuje się, nie trafiliśmy do food court o którym były dobre opinie. W końcu zjedliśmy lekki lunch naprzeciwko - ja biorąc white behoon - zupę niby z owocami morza, ale tak naprawdę fish & crab cake, tofu itd. Nawet dobra, trochę taka jak robię w domu ;) Aga żywiła się różnymi wyrobami z ciasta - sajgnoki, krewetka w cieście, curry puff. Sajgonki były super - warzywne, chrupiące w środku, wyraźne - sporo kolendry, swieże.
Potem okolica też nie zachwyca - Tiong Bahru to szeroka ulica, niby wysadzana drzewami, ale wkoło rosną wieżowce, jak w Hong Kongu:
Dopiero ten róg przykuł moją uwagę:
Półokrągła klatka, okna prostokątno-szporsowe, czysta biel - tak lata 30-ste. Pomyślcie - jak ludzka skala przy tych wieżowcach. Zielone podwórka:
czuję się jak w tropikalnej wersji Sadów Żoliborskich. Akurat był czas karmienia, więc przysiedliśmy na ławce - naprzeciw w cieniu, koło placu zabaw, chronią się robotnicy-migranci stawiający nowe osiedle ze szkła i betonu. Luksus dla nuworyszy.
My idziemy dalej - Moh Guan Terrace zachwyca kontrastem - domy z długimi, łukowatymi tarasami, klinkier, białe ściany i wieżowce w tle...
Dziś spokojnie - trwają święta Chińskiego Nowego Roku, wiele sklepów i knajpek pozamykanych. Nam to nie przeszkadza - podziwiamy zieleń, ciszę, tak tu inaczej, choć w centrum wielkiego miasta. Jak na Bielanach wiosną...
Zatrzymujemy się na przekąskę w słynnej Tiong Bahru Bakery, niestety nie mają salted egg croissants (tego nowego lokalnego przysmaku nie było mi dane spróbować), zadowalamy się pyszną kawą, moja pani eklerką ze słonym karmelem, ja biorę croissanta - a do niego świetny morelowy dżem. Mala śpi, jest ciepło i super.
Jeszcze z jedno spotkanie z art deco:
A na pożegnanie warszawskie skojarzenie dla obserwujących:
Tego dnia wybraliśmy się jeszcze do Singapore Art Museum (SAM) - czegoś w stylu warszawskiego CSW, centrum wystawowego (mówiąc szczerze liczyłem na malarstwo - i srodze się zawiodłem) w przebudowanej szkole żeńskiej, fajny budynek, z czasowymi wystawami.
Wystawa główna Time of Others - prace z muzeów z regionu Azji i Pacyfiku - sztuka zaangażowana, ale bardzo uniwersalna i poruszajaca. Prace same się bronia, tu uderzył mnie kontrast z ostatnio oglądaną "Bread and Roses" w Emilii w Warszawie, która bez wyjaśnień jest niezrozumiała.
Ten link Time of Others prowadzi was do przewodnika po wystawie, oczywiście on nie odda rzeczywistości, np wstrząsającego a mninimalistycznego filmu kambodżańskiego o zagładzie, czy świetnego pomysłu z ostatnimi stronami książek i ich ułożeniem w rynnę... Był czas by się zatrzymać i zastanowić.
Błądząc po korytarzach SAM trafiliśmy na pracę robioną przez zwiedzających i my też się przyczyniliśmy - na pocztówkę z drzwiami dajemy naklejki i wstawiamy w szereg innych - Agi ta z kotami ;)
Mieliśmy iść na kraba, ale po drodze spotkałem moją ulubioną knajpkę tajwańską:
Świat pierożków ekskluzywnych - Din Tai Fung
Gdzie? W Raffles City
Co? Bardzo dobre Xiao Ling Bao, w ogóle świetne pierożki
Za ile? Za S$60 (170zł) na dwójkę - trzy rodzaje pierożków i warzywa
Jak? Solidna jakość 8/10
Uwielbiam szanghajskie pierożki Xiao Ling Bao - mięsne z gorącym rosołem wewnątrz, na łyżkę kapiesz nieco sosu sojowego, odrobinę octu ryżowego, delikatnie kładziesz pierożka by nie naruszyć ciasta, odgryzasz czubek i ślup, ślup rosół ze środka, zagryzasz pierożkie. W Din Tai Fung 6 sztuk kosztuje S$10.
Mają też pyszne pierożki z krewetkami (na zdjęciu owe oraz jeden Xiao Ling Bao):
Świetne pierożki wschodnie z ostrym sosem, nie wiem z czym, super:
Do tego wzięliśmy młody pak choi z czosnkiem. Nie wiem jak chińczycy osiągają ten jedwabisty, lekki sos-wywar:
Miłym akcentem jest dolewana za darmo chińska herbata (bardzo dobra), mniej miłym 10% serwisu i 7,5% sales tax nie wliczone w ceny w karcie.
Był to lekki lunch więc jeszcze potem mieliśmy krewetki na kolację, ale o tym napiszę oddzielnie.
Gdzie chce się wracać znowu i znowu, które tchnie spokojem i czymś takim niezwykłym. Tiong Bahru. Jak zobaczyłem to poczułem - tu mógłbym żyć. Ale po kolei.
Tiong Bahru to jeden z tych odnowionych rejonów Singapuru co stał się popularny wśród tutejszej hipsterii. Wybrałem się tam - bo niedaleko (mieliśmy bezpośredni dojazd zieloną linią) i lubię architekturę lat 30-tych.
Zaczęło się od zawodu. Na stacji Tiong Bahru trwa ogromna przebudowa, Tiong Bahru Plaza rozbudowuje się, nie trafiliśmy do food court o którym były dobre opinie. W końcu zjedliśmy lekki lunch naprzeciwko - ja biorąc white behoon - zupę niby z owocami morza, ale tak naprawdę fish & crab cake, tofu itd. Nawet dobra, trochę taka jak robię w domu ;) Aga żywiła się różnymi wyrobami z ciasta - sajgnoki, krewetka w cieście, curry puff. Sajgonki były super - warzywne, chrupiące w środku, wyraźne - sporo kolendry, swieże.
Potem okolica też nie zachwyca - Tiong Bahru to szeroka ulica, niby wysadzana drzewami, ale wkoło rosną wieżowce, jak w Hong Kongu:
Dopiero ten róg przykuł moją uwagę:
Półokrągła klatka, okna prostokątno-szporsowe, czysta biel - tak lata 30-ste. Pomyślcie - jak ludzka skala przy tych wieżowcach. Zielone podwórka:
czuję się jak w tropikalnej wersji Sadów Żoliborskich. Akurat był czas karmienia, więc przysiedliśmy na ławce - naprzeciw w cieniu, koło placu zabaw, chronią się robotnicy-migranci stawiający nowe osiedle ze szkła i betonu. Luksus dla nuworyszy.
My idziemy dalej - Moh Guan Terrace zachwyca kontrastem - domy z długimi, łukowatymi tarasami, klinkier, białe ściany i wieżowce w tle...
Dziś spokojnie - trwają święta Chińskiego Nowego Roku, wiele sklepów i knajpek pozamykanych. Nam to nie przeszkadza - podziwiamy zieleń, ciszę, tak tu inaczej, choć w centrum wielkiego miasta. Jak na Bielanach wiosną...
Zatrzymujemy się na przekąskę w słynnej Tiong Bahru Bakery, niestety nie mają salted egg croissants (tego nowego lokalnego przysmaku nie było mi dane spróbować), zadowalamy się pyszną kawą, moja pani eklerką ze słonym karmelem, ja biorę croissanta - a do niego świetny morelowy dżem. Mala śpi, jest ciepło i super.
Jeszcze z jedno spotkanie z art deco:
A na pożegnanie warszawskie skojarzenie dla obserwujących:
Tego dnia wybraliśmy się jeszcze do Singapore Art Museum (SAM) - czegoś w stylu warszawskiego CSW, centrum wystawowego (mówiąc szczerze liczyłem na malarstwo - i srodze się zawiodłem) w przebudowanej szkole żeńskiej, fajny budynek, z czasowymi wystawami.
Wystawa główna Time of Others - prace z muzeów z regionu Azji i Pacyfiku - sztuka zaangażowana, ale bardzo uniwersalna i poruszajaca. Prace same się bronia, tu uderzył mnie kontrast z ostatnio oglądaną "Bread and Roses" w Emilii w Warszawie, która bez wyjaśnień jest niezrozumiała.
Ten link Time of Others prowadzi was do przewodnika po wystawie, oczywiście on nie odda rzeczywistości, np wstrząsającego a mninimalistycznego filmu kambodżańskiego o zagładzie, czy świetnego pomysłu z ostatnimi stronami książek i ich ułożeniem w rynnę... Był czas by się zatrzymać i zastanowić.
Błądząc po korytarzach SAM trafiliśmy na pracę robioną przez zwiedzających i my też się przyczyniliśmy - na pocztówkę z drzwiami dajemy naklejki i wstawiamy w szereg innych - Agi ta z kotami ;)
Mieliśmy iść na kraba, ale po drodze spotkałem moją ulubioną knajpkę tajwańską:
Świat pierożków ekskluzywnych - Din Tai Fung
Gdzie? W Raffles City
Co? Bardzo dobre Xiao Ling Bao, w ogóle świetne pierożki
Za ile? Za S$60 (170zł) na dwójkę - trzy rodzaje pierożków i warzywa
Jak? Solidna jakość 8/10
Uwielbiam szanghajskie pierożki Xiao Ling Bao - mięsne z gorącym rosołem wewnątrz, na łyżkę kapiesz nieco sosu sojowego, odrobinę octu ryżowego, delikatnie kładziesz pierożka by nie naruszyć ciasta, odgryzasz czubek i ślup, ślup rosół ze środka, zagryzasz pierożkie. W Din Tai Fung 6 sztuk kosztuje S$10.
Mają też pyszne pierożki z krewetkami (na zdjęciu owe oraz jeden Xiao Ling Bao):
Świetne pierożki wschodnie z ostrym sosem, nie wiem z czym, super:
Do tego wzięliśmy młody pak choi z czosnkiem. Nie wiem jak chińczycy osiągają ten jedwabisty, lekki sos-wywar:
Miłym akcentem jest dolewana za darmo chińska herbata (bardzo dobra), mniej miłym 10% serwisu i 7,5% sales tax nie wliczone w ceny w karcie.
Był to lekki lunch więc jeszcze potem mieliśmy krewetki na kolację, ale o tym napiszę oddzielnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz