niedziela, 21 grudnia 2014

W kulinarnej stolicy Polski - cz. 1

Wędrówki po kulinarnym Krakowie - czyli tradycja i nowoczesność - listopad 2014

Ośmielam się twierdzić, że to właśnie Kraków, a nie Warszawa jest obecnie kulinarną stolicą Polski. Zawsze było tu dużo kanjp i w przeciwieństwie do mojego rodzinnego miasta, nawet w tursytycznych miejscach można było zjeść bardzo dobre jedzenie.
Po drugie Kraków prezentuje się bardzo dobrze w skali "value for money". Złośliwi powiedzą, że nie powinno to dziwić, ale moim zdaniem nie zdzieranie za dobrą kuchnię stanowi jej niezbędny składnik. Wielu durniów potrafi wyżyć się kreatywnie i zarządać za to bajońskich sum. A ja wolę tych co włożą swą kreatywność i ciężką pracę w tworzenie dań osiągalnych dla normalnego "foodie".
Dowody? Ten właśnie cykl przedstawi kilka ciekawych miejsc, których to lista będzie się niewątpliwie wydłużać.

Gdzie? Kraków, Podgórze, Józefińska 2 (tuż przy kładce przez Wisłę)
Co? ZaKładka
I jak? Tradycja i nowoczesność w świetnym wydaniu za dobrą cenę
Co szczególnie? Menu jest sezonowe, więc trudno mi cokolwiek polecić, bo ostatnich dań które jadłem już w karcie nie ma. Ale na pewno królują podroby, szczególnie grasica
Za ile? Na dwójkę 170zł z butelką wina, lub 120zł z dwoma kieliszkami (wino domowe jest naprawdę super)

W chwili obecnej to moim zdaniem najlepsza knajpa w Krakowie. Ja oczywiście mam skrzywienie w kierunku dań z podrobów (nie wątrobki!) ale nawet moja pani, która na samo ich wspomnienie się krzywi znalazła tu mnóstwo dla siebie.

Zacznijmy od lokalizacji i wnętrza. ZaKładka jak sama nazwa wskazuje ma cudowną lokalizację przy kładce pieszo-rowerowej przez Wisłę, już po stronie Podgórza. W odnowionym budynku mieści się lokal złożony z kilku połączonych ze sobą salek, co sprawia, że mimo tłoku nie jesteśmy przytłoczeniu towarzystwem. Atmosfera wewnątrz ciepła i wymarzonego francuskiego bistro, ale bez zadęcia. Obsługa, jak na Kraków (kompetencja kelnerów to jedyna rzecz, z która miasto nie może sobie poradzić) sprawna.

Więc po krótce streszczę moje dwie posiady w ZaKładce i jak będę tam kolejne razy, co mam nadzieję rychło nastąpi, to też nie omieszkam się podzielić.

Zacznijmy od klasyki - pierwsza wizyta i moja pani zamawia ślimaczki i makaron z owocami morza, a ja dwie mniejsze dania - grasicę i nereczki na puree.  Na początek urocze czekadełko (definitywnie jakiś mus zupowy z chrupiącym dodatkiem) i świetne portugalskie wino, taninowe, ale nie drętwiejące języka, w cenie o ile pomnę 80zł:



 Potem przychodzi najważniejsze - czyli grasica:
Jak widać podana na szparagach (to był kwiecień) i podpieczona z serem. Dawno nie jadłem tak dobrej grasicy - nawet ta u Kręglickich w Piątej Ćwiartce się nie umywa.
A moja pani dostała najlepsze na świecie ślimaki (no dobrze, w Wietnamie były lepsze :)), może nie
wyglądają, ale podane w sosie wydobywającym całą miąższość i lekko ziemisty smak ślimaka:
Dotąd nie rozumiem czemu nie zamówiliśmy repety...

Makaron mojej pani nie był największy, ale za to obfity w zwierzaki, zwieńczony dużą krewetą zrobioną idealnie w punkt - już ścięta, ale nie przegotowaną.
Moje nereczki - po prostu boskie. Nereczki to zapomniana część zwierzaka a wymaga wszak tylko króciutkiego smażenia. Ja je uwielbiam - gdy są tak chrupkie z zewnątrz i idealnie miękkie w środku. Do tego puree z warzyw korzeniowych - solidny akompaniament do wyraźnego mięsa.

Do nereczek czują głęboką sympatię, po tym jak w Paryżu o 23:00 trafiłem do czynnego wtedy (i według strony cały czas) całą noc Au Pied de Cochon (http://www.pieddecochon.com) gdzie nereczki w musztardzie zapijane Vacqueyras uratowały mnie od śmierci głodowej. Ale tyle dygresji wracajmy do ostatniej wizyty w ZaKładce na menu gęsie w listopadzie.

Po doświadczeniach kulturalnych Cricoteki - polecam - trzeba zarezewować sobie ponad półtorej godziny,

zacząłem od rosołu z gęsiny z jajeczkiem i pierożkiem gęsim:
bardzo dobrego, jak trzeba intesywnego, a jajeczo płynne w środku świetnie z nim kontrastowało, nie obraziłbym się za DWA pierożki ;)

Moja pani jadła zupę rybno-krabową, w stylu musu, ona woli taką z kawałkami, ale smak tej był bezbłedny i mi przypominający nicejski wariant, dokładnie taką serwują w tamtejszych knajpkach.

Zaś drugie mojej pani, wyglądając niepozornie biło rekord popularności, nawet usłyszałem coś czego nigdy bym się nie spodziewał "mogli dać więcej sosu", trzeba przyznać, że sos śliwkowy podkręcał smak tego rewelacyjnego strudla gęsiego:

 Moje udo (a właściwie podudzie, czyli jak mawiali u mnie w domu pulka) gęsie:
było zrobione idealnie, chciałbym tak umieć. Tylko do dodatków mam zastrzeżenie - miała być kremowa fasolka z warzywami korzeniowymi. I już wyobrażałem sobie to puree z fasoli - faktycznie idealny dodatek do gęsiny, a tu jak widać fasolka w całości i raczej nie kremowa. Skończyło się na tym, że sam ugiotłem to widelcem na puree i wtedy było idealne.

Zapytacie więc - jeśli nie idealne to czemu, aż dwa widelce, są trzy powody:
  1. jedzenie jest ogólnie super i porcje sycące
  2. miejsce ma atmosferę i na randkę i na rodzinny posiłek, jakieś wewnętrzne ciepło
  3. a ceny, szczegolnie win, nie nabijają w butelkę, mało takich miejsc gdzie zjem za 30Eur solidny obiad na dwoje, popijając kieliszkiem dobrego wina
Ja tam planuję wracać, tak często jak się da.

piątek, 19 grudnia 2014

A tę przereklamowaną knajpę możecie ominąć

Może i straszny bachor, na pewno skąpy - Warszawa, grudzień 2014

Nie był to zbyt udany prezent urodzinowy dla samego siebie

Gdzie? Warszawa, Sandomierska
Co? L'enfant Terrible 
I jak? Drogo i głodno
Co szczególnie? Przepiórka jest dobra, a chleb rewelacyjny, ale nie za taką kasę
Za ile? 300zł za posiłek na dwoje z dwoma kieliszkami wina i lampką zwykłego Armagnac

Jako, że miałem urodziny postanowiłem w ramach prezentu dla siebie pójść do dobrej knajpy. Długo wahałem się między znanym i lubianym Solec 44, Zielonym Niedźwiedziem (jeszcze nie spróbowałem) a L'enfant Terrible. W końcu kreatywna kuchnia i jej opisy uwiodły mnie.

Z kreatywnością tu faktycznie nie ma problemu, gorzej z tym co dostaje się za niemałe pieniądze. Nawet przez chwilę zastanawiałem się nad 5 daniami za 200zł, ale nie odpowiadał i wybór, a jeśli usłyszałem, że to po pół porcji to chyba do ich zobaczenia potrzebowałbym mikroskop.

Na pewno mają fajny wystrój i rewelacyjną obsługę, choć wkurza mnie gdy prosząc o wodę dostaję oczywiście włoską najdroższą, a nie Cisowiankę.

Wybór mojej żony był zdecydowanie lepszy - na przystawkę dwa przegrzebki  na musie z kapusty za prawie 5 dych:
A potem przepiórka na dwa sposoby - nóżki confit i smażona pierś. Małe pyszne danie:
Może gdybym to wybrał nie byłbym aż tak niezadowolony.  Ale wybrałem gorzej. Opis: galaretki owocowe, długodojrzewający boczek 33zł - i co dostaję - dwa cienkie jak płatek plasterki boczku (podobny wychodzi ten z Lidla czy Biedronki, ale w paczce jest 14 plasterków) i rozrzucone galaretki z owoców. Smaczne? No tak - tyle co nic.
Dobrze, że był i chleb (po kromce) i bułki.
Na drugie miałem ochotę na karpia z grzybami, tylko bez gryki. Pokombinowali i obiecali podać z czarną soczewicą (już bez grzybów, a szkoda). Brzmiało nieźle:

Może i fajna przystawka - o przepraszam, tu podawane jako danie główne, ale jak biorę karpia to chcę czuć smak karpia a nie rybnego farszu bez wyrazu. Porażka nie tylko wielkościowa ale i smakowa.

Wino na kieliszki koło 30zł za jedno.

Kieliszek polskiej nalewki - prawie 25zł. Armagnac w podobnej cenie, ot jak Armagnac, nic nadzwyczajnego. Desery już odpuściliśmy - ani za makiem ani za piernikami nie przepadamy.

Dawno nie wyszedłem z knajpy tak głodny...

Może jak ktoś wydaje firmowe pieniądze to mu nie szkoda, ale własnych żal zdecydowanie.




Powrót do Krakowa - spieszcie się

Przeżycie kulinarne, którego ominąć nie można - Kraków, grudzień 2014

Nie wiem jak długo to cudowne miejsce będzie działać, więc spieszcie się odwiedzić:

Gdzie? Kraków, Krupnicza 9/1
Co? Ramen Girl Yellow Dog
I jak? Niesamowite
Co szczególnie? Każde danie jest niezwykłe, ale chyba jednak Black Ramen w pamięć zapadło najgłębiej
Za ile? 160zł na dwójkę z zieloną herbatą

Widziałem to miejsce przez wielkie okna z ulicy, acetyczny wystrój w zestawieniu z krzykliwym muralem w środku przyciągał wzrok



Ale przecież do restauracji, która serwuje eksperymentalną kuchnię japońską. Naprawdę. W Krakowie, i jak przyzna każdy, kto miał do czynienia z kaiseki - za niewygórowane pieniądze. Oczywiście Ramen Girl to nie kaiseki ale kuchnia najwyższych lotów.

Zacznijmy od ramen

Black Ramen to wrażenie wstrząsajace dla kubeczków smakowych, wziąłem małą porcję (całkiem sporą) ale na pewno duża jest jeszcze lepsza - bo dostaje się więcej tej niebiańskiej zupy. Połącznie smaków i tekstur trudne do opisania - intensywny, lekko pikantny wywar, chrupki boczek, słodkie włókna wieprzowiny, chrupkie ziarna soi, fliskowaty makaron, cienkie plastry rzodkwi daikon. Razem rozkosz dla podniebienia. Niezapomniane.

Wontony mojej żony były dobre, a wywar z tych delikatniejszych na bazie miso - też bardzo w moim stylu (te zupę jadł też dwulatek [na spółę z mamą] przy stoliku obok).


A potem nastąpiła seria trzech dań - u mnie omnivore - czyli w kierunku mięsnym, a żony warzywnych.

Drobne klejnociki:
Rozpadające się mieciutkie, policzki wołowe na słodko z chrupkim jarmużem
Pokryta płatem owocowego żelu kaczka z kosteczką pomarańczy, genialnymi marynowanymi burakami - krojonymi cienko jak liść, kapusta no i oczywiście daikonem. Niby nie miałem ochoty na kaczkę a nie mogłem się oderwać:

A ostatni z mięs - wolno upieczony boczek z płatem kapusty i rzodkwią (do tego boczku wrócę w kolejnym wpisie)
Warzywa też niezwykłe, może najmniej udane uszaki (czarne grzyby):
ale za to zwykłe boczniaki - niezwykłe - szczególnie z delikatną rzodkwią i cebulką
I to juz był calkowity koniec - bulwy - znany nam burak kwaszony, żółty burak, topinambur i rzodkiew podane z kremem wasabi. Potem na pewno nie odczuwasz głodu

Ja już kombinuję jak wrócić tam w ten weekend. A czytelnikom radzę jak najprędzej udać się do Ramen Girl, bo jakoś nie wierzę, by lokal ten przetrwał długo serwując tak proste, lecz jednocześnie wyrafinowane jedzenie.







sobota, 23 sierpnia 2014

Kazimierz Wielki był :)

A teraz jest już tylko drogi - Kazimierz w centrum, sierpień 2014

Kiedyś Kwadrans uważany był za jedną z lepszych knajp w Kazimierzu, niestety czas mija i czasem turyści rozbestwiają:

Gdzie? Kazimierz Dolny, Sadowa
Co? Kwadrans
I jak? Drogo
Co szczególnie? Boczek z serem kozim jest OK
Za ile? 120 zł za nieduży posiłek z dwiema lampkami wina z Chile

Mimo, że tłumów nie było obsługa niespieszna i trochę sobie poczekaliśmy - i na zamówienie i na posiłek. Pani była miła, ale chyba to całość zawodzi.

Ja zamówiłem rosół z kaczki z kluseczkami i pupletami.

Kluseczki i pulpety były OK, ale rosół to raczej z kostki niż z kaczki.

Smażony ser kozi z boczkiem to porcja smaczna, niewielka i aż prosząca się o sałatę. Kilka liści z sosem czosnkowym odmieniłoby to danie.

Bliny z łososiem mojej żony to wpadka - nie bliny tylko placki ziemniaczane, żona lubi i placki, ale miały być bliny - to zupełnie co innego. W dodatku mniejsze od tych z Zielonej Tawerny. Dobrze, że wzięła do nich małą sałatkę.
No i nie wiem co za dziwoląg dodał do nich miód - chyba że zostało ze śniadania.

Zapłaciliśmy ponad 120zł, z czego 16zł za litr wody. Nie warto. Oj nie warto.







Kazimierz jest Wielki 2

Po wyprawie brzuch napełnić trzeba - Kazimierz, 23 sierpnia 2014

Mimo, że rano byłem z kijkami ciągle miałem chęć na spacer więc wybraliśmy się zobaczyć Korzeniowy Dół. Niewątpliwie robi wrażenie:

choć po prawdzie mniej znane wąwozy potrafią być nie mniej urocze, a bez tłumów.

Oczywiście taki mały spacer to nie dla mojej Pani, więc podreptaliśmy czerwoną ścieżką do Nordic Walking, pętelka ponad 10km. Stupaliśmy się niezmiernie i zgłodnieliśmy jak diabli, więc zgodnie z planem udaliśmy się do:

Gdzie? Kazimierz Dolny, Korzeniowy Dół
Co? Klubojadalnia Przystanek Korzeniowa
I jak? Obficie
Co szczególnie? Chyba jednak cukinia - za pomysł
Za ile? 70zł trzy dania z jednym piwem i wodą

Miejsce jest o tyle nietypowe, że w normalny dzień zmienia się pewnie z przystanku turystycznego w lokal dla miejscowych gdzie cisza i spokój.

Mocno wystylizowane na bycie eko i cool:
Leżaki, łóżka z palet, vlepki i te klimaty. W sumie fajne.
Spory wybór piw na butelki, więc wziąłem z nalewaka pszeniczną Bombę, które raczej bombowe nie było, wręcz marne. Mieli też wino aroniowe i jarzębionowe - nie skorzystaliśmy.

Głód nam dokuczał piekielnie, przy zamówieniu nie ograniczaliśmy się - pierogi z soczewicą, "patyczaki" i faszerowana cukinia.

Pierogi same w sobie to danie niezmiernie obfite, każdy jak pięść:
Adze bardzo smakowały, mi niespecjalnie, bo ciężkie.

"Patyczaki" to nic innego jak mocno przyprawione na orientalno kebaby:
Podane z kuskusem i fajną sałatką.  Wiele by skorzystały jakby zrobić je o połowę "chudsze" - czyli mniej oblepić te patyki, najlepiej rozdzielając mięso na trzy lub cztery patyczki. Wtedy mogłoby być mocniej a krócej smażone i naprawdę zasługiwałyby na widelec.

Ten widelec uzasadnia niezwykła prostota faszerowanej cukinii - faszerowana pikantnym, pomidorowym kuskusem - super prosty pomysł, a jaki dobry. Danie sezonowe - właśnie w szczycie sezonu. Polecam.
Myślę, że do Klubojadalni to najfajniej wpaść na dłużej, popróbować piw z przyjaciółmi i zakąsić pierogiem (ponoć ruskie są najlepsze) i tym co właśnie polecają wegetariańsko-sezonowego.



Kazimierz jest Wielki odc 1

U Bratanków cena do jakości na szóstkę - Kazimierz Dolny, 23 sierpnia 2014

Gdzie? Kazimierz Dolny, Czerniawy 53
Co? Pensjonat Eger
I jak? Super
Co szczególnie? Wszystko jest bardzo smaczne
Za ile? Właśnie dlatego dałem dwa widelce - na dwójkę zapłaciliśmy 120zł

Szukałem nowego miejsca w Kazimierzu (co do innych - patrz kolejne wpisy), więc skusiły mnie recenzje z Gastronautów rekomendujące Eger. I nie zawiodłem się. Jest to kawałek od centrum ale warte spaceru wąwozem Czerniawy.

Dotarliśmy tam dość, jak na Kazimierz późno, bo ok 20:40 więc byliśmy jednymi z ostatnich gości. Wnętrze nowoczesne, choć ociepla je czarno-białe zdjęcie piwniczki z winem na całą ścianę. I wprowadza w nastrój. Mają super wygodne krzesła z podłokietnikami, więc nic nie zakłócało nam posiłku.

Na początek wzięliśmy pyszny bogracz. Jędrne acz miękkie kawałki wołowiny, intensywnie pikantna i lekko zawiesita zupa, którą urozmaicają kawałki ziemniaczków i galuszki.  Jeden kociołek (czyli porcja) w sam raz na dwoje, palce lizać.

Galuszki są tu zresztą istotnym punktem programu, zajadaliśmy się nimi zarówno w paprykarzu z suma jak i galuszkach :) z ragout grzybowym.

Sum znakomity - spora kostka sprężystej ryby, o charakterystycznym smaku zrównoważona pikantnym sosem ze świeżą papryką. Idealny sposób podania suma.
Ragout grzybowe, wybrane przez moją Panią, też pikantne, ale grzybki leśne jak trzeba, oprócz galuszków trójkolorowej flagi dopełniały pycha kluseczki ziołowe.
Jednak historia Egeru nie byłaby pełna bez wina i świetnej obsługi. Wino jest zresztą z obsługą związane o tyle, że bez doradzenia przepłacilibyśmy słono. Bo wina, te lepsze, do tanich nie należą, a tańsze wina węgierskie zwykle charakteryzują się "świeżą kwasowością" czyli wykręcają pysk. Więc pani co wybrała bardzo przyzwoite Egri Bikaver od St. Andras (butelka 99zł) które podała nam na lampki zasługuje na komplement.  Komplement tym większy, że wino choć samo nie zachwyciło, do pikantnych potraw pasowało znakomicie i wzięcie czegokolwiek innego byłoby nieuzasadnioną rozrzutnością.
Na deser wypiłem bardzo aromatyczny Tokaj Szamorodni Edes (słodki), no nie jest to Aszu ale i tak doskonale podsumował nasz posiłek.

A w jeszcze lepszym podsumowaniem był rachunek na 120zł za całą tę ucztę z 4 lampkami wina. Naprawdę wobec cen Kazimierskich gorąco polecam i chętnie tam wybiorę się ponownie np. na Halaszle czy sandacza z kaparami. Tylko gęsiej wątróbki mi zabrakło.

Dwa widelce daję za cenę, bo jednak Bock Bisztro (patrz wpis z Budapesztu) to to nie jest.


 

środa, 9 lipca 2014

Spacerkiem po Warszawie, Seria 2 odc 6.

Na Francuskiej, na Francuskiej... - lipiec 2014

Saska Kępa jest trendy, Saska Kępa jest droga, więc należy chwalić miejsca gdzie zjedzenie wywierci nam tylko umiarkowaną dziurę w kieszeni


Gdzie? Warszawa, Francuska 24
Co? Prosta Historia
I jak? Fajne bistro
Co szczególnie? Dania są po prostu dobre, ciekawie wyglądała sałata z kaczką ale się skończyła
Za ile? Główne dania koło 30zł, w tygodniu lunch w dobrej cenie

Szukaliśmy czegoś w niedzielę wieczór, ale jak widzę ceny typu 18-25zł za kieliszek wina to obchodzę z daleka (no chyba, że wiem że jedzenie jest genialne). A na co do jedzenia to nie chcieliśmy się napychać.
Oczywiście jest Trattoria Rucola, zawsze dobra, ale wolałem coś nie włoskiego (na obiad była lasagne).
Przeszliśmy sobie do Meksykańskiej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca i w końcu wróciliśmy do Prostej Historii, do której zachęcała mnie żona twierdząc, że mają dobre ceny.

Już chcieliśmy siąść na zewnątrz, ale ostrzegawcze krople pozwoliły nam wybrać luksusowe miejsce w środku, zresztą bardzo fajnym.


Upał wisiał w powietrzu więc zacząłem od Pszenicznego Białego z Namysłowa - super wariacja na temat Hoegaarden, tylko za niższą cenę (choć dycha to niemało za brow). Świetnie gasi pragnienie :) i przygotowało miejsce na Carmenere w cenie 11zł za kieliszek (6 dych butelka).

Co do jedzenia to Aga oczywiście wzięła makaron ;)
- spaghetti aglio olio z krewetkami. Zresztą muszę przyznać, że wybór był uzasadniony - idealny makaron al dente, ostra oliwa, słodkie krewetki, słone grana padano. Czego chcieć więcej?

A ja napaliłem się na sałatkę z kaczką, tylko kaczka już odfrunęła i się nie dało :( Więc pocieszyłem się hamburgerem. Takim właśnie wynalazkiem:
Apple Burger - nic nie ma wspólnego z pewną firmą i telefonami - to hamburger z podsmażonymi jabłkami na kwaśno i boczkiem, podany w bułce orkiszowej.  Można dostać medium (ale trzeba poprosić). Wydawałoby się dziwne i bułka za ciężka, ale nie - cała kombinacja bardzo dobra i hamburger uczciwie mięsny. Połączenie boczku ze smażonym jabłkiem po prostu genialne.  No kosztuje to 30zł, mogłoby o 5 mniej, ale jesteśmy na Francuskiej ;)

Nawet córka pożywiła się deserem - gofrem z bitą śmietaną (mniejsza ilość śmietany) i świeżymi owocami.  Już wcześniej jadła najlepsze frytki z Renesansu - tego dnia nieco za słabo wysmażone - i nie była głodna.  Wyglądał apetycznie:




Myślę, że jest do dobra miejscówka jak na lansiarską ulicę. Solidne bistro.  I jest bystro, bystro... obsługa sprawna, co też się chwali.


wtorek, 8 lipca 2014

Dubajskie doświadczenia

Dubaj - czerwiec 2014

Po raz pierwszy będąc z Dubaju zdecydowałem się na nowe miejsca i raczej nie jestem zachwycony...

Na początek najlepsze doświadczenie:

Gdzie? Mall of Emirates, obok toru narciarskiego
Co? Pars
I jak? Dość nierówne, no i nie lubię jeść w sklepach :)
Co szczególnie? Przystawki świetne, bardzo dobre szaszłyki, herbata :)
Za ile? Było za dużo jedzenia, ale myślę, że 150AED trzeba zapłacić

Miejsce polecił J. któremu jeśli chodzi o jedzenie ufam i na początek zapowiadało się fantastycznie. Było nas trzech ;) i zamówiliśmy mnóstwo przystawek - ciekawsze warianty, np hummus z mięsem i orzeszkami, bakłażany naprawdę dobre na dwa sposoby, super sałatka. Do tego dobry ajran i świeżutkie placki.

Potem J. zamówił mięso:
Te szaszłyczki mięsne leżące koło kotletów baranich były po prostu super (choć nie wiem czy te z Abd El Wahab nie były lepsze). Za to kotlety zawiodły mnie głęboko - wysmażone!!! No to już zbrodnia na jagnięcinie. Cały smak zepsuty, tak więc waham się przy widelcu.

Ale herbata na koniec "iranian tea" czyli po turecku - naprawdę mocna, aromatyczne, miłe zakończenie wieczoru.  Podobno mają inny oddział w przyjemniejszym miejscu, nie w beznadziejnym mallu.

Tuż koło Hiltona na Jumeriach Beach Resort (w pawilonach na widoku poniżej ;)):

jest bardzo ciekawe miejsce:


Gdzie? Jumeirach Beach Resort - pawilony
Co? The Curry House
I jak? Dobre, ale mam póki co za mało informacji na rekomendację
Co szczególnie? Crab curry, krewetki tandoori
Za ile? Danie seafood z naan ok 100-130AED więc niemało

Tak naprawdę to crab curry było naprawdę niezłe, ale tu ponarzekam - nie dali żadnego fartucha by się nie uświnić. Kraba obficie, curry wyraźnie, lepsze jadłem tylko w RPA.  I danie tanie - tylko 80 AED za ogromną porcję.

Krewetki też przyzwoite - nie wypieczone za bardzo, sprężyste, lekko pikantne, 8 dużych sztuk za 120AED

Właściwie to nie jestem do końca pewny value for money - dość drogo.

A na koniec wegetariańska porażka:

Gdzie? The Walk, Jumeirah Beach Resort
Co?  Sukh Sagar
I jak? Słabe
Co szczególnie? Ciężkie i nudne
Za ile? 130AED na dwójkę

Było naprawę marne. Na przykład dhal w Gazebo było o niebo lepsze. Jedyne co nadawało się to pieczarki w ostrym sosie pomidorowym. Jeśli to rekomendowane miejsce (sieć) to wolę omijać.

sobota, 5 lipca 2014

Spacerkiem po Warszawie, Seria 2 Odc. 5

Czego unikać? - lipiec 2014

Właściwie to odpowiedź prosta - Starego (i Nowego) Miasta - tłumy, wysokie ceny, jakość mierna. Wczoraj pomiędzy pokazami akrobatów ulicznych (festiwal Streetart niestety dobiega końca) a wspaniałym pokazem fontann pod skarpą szukaliśmy czegoś do jedzenia. Córka miała ochotę na lasagnę, a ja byłem gotów przyjąć dowolną włoszczyznę. Wszędzie było peło i przeważa "kuchnia polska i pierogi" ale znaleźliśmy zapchany taras Nonna Rita.

Gdzie? Warszawa, Freta
Co? Nonna Rita
I jak? Średnie
Co szczególnie? Pasty i tak lepsze od pizzy
Za ile? Na dwoje z z napojami 90zł


W środku nie dało się usiąść bo nie ma klimy a żar i zaduch od kuchni bije więc poczekaliśmy 15min aż zwolni się miejce. Widać było, że kuchnia ledwo się wyrabia z obsługą raptem 25 osób. Ale wyglądało apetycznie.

Ja skusiłem się na vognole, córka oczywiście pizza margherita. Wyprosiliśmy jako czekadło pieczywo i oliwę - zresztą bardzo dobre. Sok wyciskany się skończył, pepsi też :)

Doczekaliśmy się potraw - w sumie 25min, i pizza porażką. Grubo pasty pomidorowej, a ciasto niby cienkie, ale tektura. No sztuki robienia pizzy to tu nie opanowali. Moja pasta o cień lepsza - w sumie vognole i sos na bazie oliwy - szkoda, że bez białego wina. Japońskie (take sobe).

Na razie nie mam koncepcji co jeść w tym rejonie - nudny Zapiecek z jego pierogami wydaje się najbezpieczniejszy.



Spacerkiem po Warszawie - Seria 2. Odc. 4

Wietnamski raj - lipiec 2014


Gdzie? Warszawa, Chmielna 16
Co? Bonjour Vietnam
I jak? A może jednak dwa widelce???
Co szczególnie? Wszystko jest super. Ale jakoś w pamięć zapadają sajgonki z krewetką
Za ile? Danie + koktajl mleczny lub kawa wietnamska poniżej 30zł

Wietnamskich lokali w Warszawie jest sporo (choć szał na pho nieco przeminął) i widzę jak co raz otwiera się Duża Mi-ha. Jednak ich wspólną cechą jest średnia jakość przy niskich cenach - targetem są lunche pracowników i studenci. Po tym jak zamknięto Sajgon na Chmielnej, który oferował z kolei wersję bardziej luksusową zabrakło mi dobrego wietnamskiego jedzenia. Szczególnie, że obawiałem się, że Bonjour Vietnam się zamyka. Ale nie - działa, mam nadzieję, że ma się dobrze i życzę mu jak najlepiej!  Bo kuchnia tu prawie autentyczna (no wszystkich ziół w stolycy się nie dostanie i jest ich mniej niż nad Mekongiem) i bardzo smaczna.


Ostatnio jestem tam stałym bywalcem, zresztą po drugiej wizycie pani już mnie poznaje. Co nie znaczy, że ruch mają mały, o nie - nie brakuje tam Wietnamczyków - całe rodziny, oraz obcokrajowców, którzy jakoś zwiedzieli się o tym przybytku rozkoszy kulinarnych.


Zacznijmy od sajgonek
O właśnie to - cztery zawijasy z krewetką, jajkiem (super!), makaronem vermiceli i zieleniną. Niby nic, a smak nie do przebicia. I ten sos orzeszkowy do maczania - razem co za zróżnicowanie tekstury - lekko ciągnący się papier ryżowy, miękki makaron, puchate jajko, chrupka zielenina i gumkowata krewetka, wszystko świeże, prosto z krzaka ;) Prostota tego w sumie ubogiego dania jest nie do przebicia. I tylko 12zł!!! Jak za darmo (na wynos 13zł) - Aga bardzo je lubi, a ja żałuję, że nie potrafię takich zrobić sam - ale po co, skoro można podjechać do Bojour Vietnam.

O wietnamczykach myślimy - zupy - i tutaj mamy nielichy wybór. Klasyczne Pho Bo, które wcinała moja córka (nie dała sobie odebrać mięciutkiej wołowiny ;))
Zresztą ta wołowina - nie wiem czy szponder czy goleń - mięciutka, zwięzła, z pysznymi przerostami galretki jest  jasnym punktem wielu zup. A wywar w Pho to prawdziwa esencja - i to dosłownie.

Z bardziej egzotycznych smaków - Bun Oc - zupa ze ślimakami:
Zwróćcie uwagę na klasyczną wietnamską różnorodność dodatków - tofu, paluszek krabowy, ślimaki (małe czarne gumeczki - fajne), kulki mięsne. W ostrawym wywarze o smaku rybnym smakującym jeszcze lepiej po "dosoleniu" sosem rybnym - w Wietnamie nie używają specjalnie soli. Każdy z tych składników zostawia inny smak a razem tworzą niespotykaną harmonię.

I moje wczorajsze odkrycie Bun Cha Ca - zupa z północy z wieprzowiną:
Z cieniutkimi plastrami glonki, mielonki mięsnej, kulek wieprzowych i wołowiny - intensywny, ostry wywar - niebo w gębie, co tu ukrywać.

Może najmniej odpowiadała mi Agowa sałatka z owocami morza - jak dla mnie za dużo sosu o pochodzeniu butelkowym "słodki sos chili":

ale z drugiej strony i krewetki i kalmarki bardzo fajne.

Do picia mają super mango smoothie - na mleku, więc stosunkowo lekki (już truskawkowy byłby lepszy na jogurcie jako koktajl) no i autentyczną kawę wietnamską, stęskniłem się za tym lodowym smakiem.

A - pani w barze nie za bardzo mówi po polsku, ale jest autentycznie po azjatycku przesympatyczna. Tylko gotówka, terminal do kart zepsuty ;)