niedziela, 4 sierpnia 2013

W Gdańsku

Dom Sushi, Gdańsk - 05 sierpnia 2013


Będąc w Gdyni nie mogłem nie zajrzeć do Gdańska, szczególnie, że właśnie trwa Jarmark Dominikański:
Udało się oprzeć większości pokus i skończyliśmy tylko z nielicznymi zdobyczami, bez wielkiej dziury w kieszeni, ot małe zakupy jarmarcznej biżuterii i litewskiej suszonej szynki
Ale ileż można chodzić na głodniaka.  Za radą Gastronautów wybraliśmy więc Dom Sushi i ten jest oceniony tam nadzwyczaj trafnie - tzn. bardzo dobrze.

Z początku miałem trochę wątpliwości - normalnie w tego typu barach nie zamawiam z karty i taka konieczność niepokoi mnie, w dodatku rozmowy z sushi masterem i nasza komunikacja rozkręcała się powoli, ale gdy nadeszła pierwsza porcja nigiri z seriolą, wątpliwości zniknęły.

Skład idealnego sushi to dobry ryż, nie zalany octem i zasypany cukrem jak to u nas w krajowych zwyczajach i solidny kawałek świeżej ryby. W obu kategoriach Dom Sushi na piątkę. Ryż nie zabija smaku ryby, a ryby dostajemy duży, świeży płat (osiągnięcie w sobotę o 21:00 przy Jarmarku). 




Z nigiri powstrzymać się nie mogliśmy: dziki łosoś alaskański, seriola, ryba maślana - te razy dwa, miecznik. Do pełni szczęścia brakowało tylko tłustego tuńczyka, ale tu nawet nie wiedzieli co to, zresztą to nie ja się pytałem, ale obcokrajowiec obok ;)

Nie odmówiliśmy sobie też maki - oczywiście krewetka w tempurze (tu tylko jedna krewetka ale i tylko 4 maki, więc powtórzyliśmy), tuńczyk na ostro - dla Agi bo dla mnie za ostry i i kalifornia z łososiem i węgorzem na wierzchu na deser. Z sushimasterem współpraca na piątkę.

Jeśli mogę na coś narzekać to na obsługę kelnerek - wyraźnie nie dawały sobie rady ze zwiększonym ruchem i na wino czekaliśmy chyba z pół godziny. Za to sushi napływało nieprzerwanie (no nie na łódkach...).

W sumie prawie 300 zł (za dwoje) - ceny jak w Warszawie, ale było warto. 

Ktoś się może mnie zapytać - czego brakuje temu miejscu do 5 gwiazdek?  No cóż - innowacyjności.  Wszystkie nigiri czy maki są bardzo dobre, ale odtwórcze, nie zauważyłem by tworzono tu jakiekolwiek nowe smaki lub kombinacje, a to właśnie wyróżnia sushi najwyższej klasy.  Kiedyś do tego miana aspirowało Zhusi Sushi w Warszawie, a wcześniej Sakana (potem się "uprzemysłowiły"), teraz nie wiem co, bo w Zhushi już dawno nie byłem.

Potem wybraliśmy się na wino i tu już porażka - o tym jak fatalne jest Vino i Panini też możecie sobie przeczytać w mojej recenzji w Gastronautach, tu mi na ten badziew szkoda czasu.

No i końcowe potknięcie, tym razem nic nie mające do czynienia z jedzeniem, czyli chory system Trójmiejskiej komunikacji.

SKM kursuje rzadko - co nie byłoby dziwne gdyby nie fakt, że pozycjonuja ją jako "Trójmiejskie metro". Na szczęście w Warszawie HGW na Gdańsku się nie wzoruje i chwała jej za to - po 20:00 co pół godziny i lepiej na pociąg się nie spóźnić. A tu jeszcze trzeba kupić bilet.  Chcieliśmy wcześniej gdy przujechaliśmy do Gdańska, ale życzliwie uprzedzono nas, że bilet z automatu jest "na teraz" i w nocy będzie już nieważny.  A oczywiście kasy sprzedaży czynne do 18:00... Mając nadzieję na kupienie przed odjazdem jesteśmy 15 minut wcześniej - i ledwo zdążyliśmy.  Działaja dwa automaty, do każdego olbrzymi ogon, kupowanie idzie powoli - bo jak się okazuje ciąg zakupów wymyślał jakiś Trójmiejski naukowiec, od zniżek roi się w oczach, łatwo pomylić się wybierając stację, nie można kupić po prostu kilku takich samych biletów na raz tylko trzeba je dodawać po jednym.  Debilizm.  Za to "kontrol" jest, oczywiście.  Dobrze, że nam sie udało... Coraz bardziej lubię Warszawę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz