Londyn i okolice - maj 2013
Jak pewnie wspomniałem, uważam, że dobra kuchnia angielska jest znakomita. Trudno na nią trafić, ale jak już się ma to szczęście to wynik jest niezapomniany. Pod tym względem podobnie jest z kuchnią polską - normalnie tłuste nudy, ale można mieć świetne przeżycie.
Więc będąc w Londynie nie omieszkałem udać się na poszukiwania.
Zacząłem od St John's - tym razem wyróżnionej Bib Gourmand w Michelin ich filii Bread and Wine na Spitalfields (https://www.stjohngroup.uk.com/spitalfields/) St John z ich filozofią "nose to tail eating", czyli podawania potraw z niespotykach fragmentów zwierzaków, jest jedną z moich ulubionych knajp, a ta nieco tańsza wersja też się sprawdza. Przez zamknięcie metra dotarłem dość późno - bo o 20:45 a o 21:00 ostatnie zamówienie. Zdążyłem wybrać Black Pudding with Duck Egg czyli niedokładnie kaszankę z sadzonym jajkiem kaczym oraz pieczonego gołębia. Ponieważ na gołębia trzeba było poczekać więc jeszcze wziąłem oliwki jako przegryzkę. Czerwone wino z Langwedocji - cięższe - na kieliszki.
Przystawka wyglądała uroczo:
I smak nie ustępował wyglądowi - angielski black pudding nie ma nic wspólnego ze śmierdzącą kaszą kichą i można trafić w nim fajne kawałki wątróbki czy głowizny. A jako do tego miało taki "śniadaniowy" wyraz. Choć brakowało czegoś zielonego, dobrze że miałem oliwki.
Za to gołąb był daniem kompletnym:
Pieczony gołąb z kawałkami podkiszonego i ugotowanego buraka, podany na sałacie z rukwią i dobrym sosem winno-pieczeniowym. Kwintesencja dobrej kuchni, nie podejrzewałem Anglików o takie wykorzystanie buraka i muszę przyznać, że jego słodko-kwaśny smak był znakomitym dodatkiem do dziczyzny gołębia. Tylko ostrzegam - gołąb podany mocno różowy w środku. Całość (z kawą i dwoma kieliszkami wina) za 45 funtów - nie mało, ale na Londyn nieźle. Polecam i sam chętnie wrócę.
Jeszcze wracając zobaczyłem to miejsce:
Fajnie byłoby tu trafić w ciągu dnia. Pomyśleć sobie - węgoże w galarecie, mogą być naprawdę super, szczególnie z ulicznej budki.
Kolejnego dnia mieliśmy zespołowy obiad w Bull Inn w Sonning (http://www.bullinnsonning.co.uk/) piękny budynek w Sonning - jednej z najcudowniejszych angielskich wiosek. Jak słusznie zauważył mój kolega to może być najlepszy nocleg w Reading - 20 minut spaceru nad Tamizą do biura. Jadłospis jest imponujący, wybór piw też niezły, ja trafiłem świetne Brewers Bragg Fullersa - piwo sezonowe, lżejsze, świetnie gaszące pragnienie i nie pozostawiające niesmaku w ustach. Cydr Aspalls - więc pijalny. Już czujecie - no tak - wykonanie dań z jadłospisu nie dorastało do ich opisu. Mój steak and kidney pie był przeciętny. Nie, nie zły, ale po prostu przeciętny. Jak widziałem większość kolegów też nie zostawiła pustych talerzy, widać jedzenie pozostawia sporo do życzenia.
No więc gdzie trafiłem najlepiej. Tylko spójrzcie:
Jakież cudo! Dwa płaty soli, położone na okręgu miażdżonych młodych ziemniaków, zielone szparagi, oliwa ziołowa i doskonale miękkie jajko w koszulce. To jedno z lepszych dań jakie kiedykolwiek jadłem.
A na deser taki crumble:
owocowy, leciutko polany custard. Przypatrzcie się bliżej. Właśnie - widzicie tacę i zwykłą serwetkę. Witamy w 510, naszej kantynie w Reading - jak im się chce to najlepsze jedzenie w Anglii. W dodatku ten luksusowy zestaw za 6 funciaków. Aż chce się przychodzić do biura.
Jak pewnie wspomniałem, uważam, że dobra kuchnia angielska jest znakomita. Trudno na nią trafić, ale jak już się ma to szczęście to wynik jest niezapomniany. Pod tym względem podobnie jest z kuchnią polską - normalnie tłuste nudy, ale można mieć świetne przeżycie.
Więc będąc w Londynie nie omieszkałem udać się na poszukiwania.
Zacząłem od St John's - tym razem wyróżnionej Bib Gourmand w Michelin ich filii Bread and Wine na Spitalfields (https://www.stjohngroup.uk.com/spitalfields/) St John z ich filozofią "nose to tail eating", czyli podawania potraw z niespotykach fragmentów zwierzaków, jest jedną z moich ulubionych knajp, a ta nieco tańsza wersja też się sprawdza. Przez zamknięcie metra dotarłem dość późno - bo o 20:45 a o 21:00 ostatnie zamówienie. Zdążyłem wybrać Black Pudding with Duck Egg czyli niedokładnie kaszankę z sadzonym jajkiem kaczym oraz pieczonego gołębia. Ponieważ na gołębia trzeba było poczekać więc jeszcze wziąłem oliwki jako przegryzkę. Czerwone wino z Langwedocji - cięższe - na kieliszki.
Przystawka wyglądała uroczo:
I smak nie ustępował wyglądowi - angielski black pudding nie ma nic wspólnego ze śmierdzącą kaszą kichą i można trafić w nim fajne kawałki wątróbki czy głowizny. A jako do tego miało taki "śniadaniowy" wyraz. Choć brakowało czegoś zielonego, dobrze że miałem oliwki.
Za to gołąb był daniem kompletnym:
Pieczony gołąb z kawałkami podkiszonego i ugotowanego buraka, podany na sałacie z rukwią i dobrym sosem winno-pieczeniowym. Kwintesencja dobrej kuchni, nie podejrzewałem Anglików o takie wykorzystanie buraka i muszę przyznać, że jego słodko-kwaśny smak był znakomitym dodatkiem do dziczyzny gołębia. Tylko ostrzegam - gołąb podany mocno różowy w środku. Całość (z kawą i dwoma kieliszkami wina) za 45 funtów - nie mało, ale na Londyn nieźle. Polecam i sam chętnie wrócę.
Jeszcze wracając zobaczyłem to miejsce:
Fajnie byłoby tu trafić w ciągu dnia. Pomyśleć sobie - węgoże w galarecie, mogą być naprawdę super, szczególnie z ulicznej budki.
Kolejnego dnia mieliśmy zespołowy obiad w Bull Inn w Sonning (http://www.bullinnsonning.co.uk/) piękny budynek w Sonning - jednej z najcudowniejszych angielskich wiosek. Jak słusznie zauważył mój kolega to może być najlepszy nocleg w Reading - 20 minut spaceru nad Tamizą do biura. Jadłospis jest imponujący, wybór piw też niezły, ja trafiłem świetne Brewers Bragg Fullersa - piwo sezonowe, lżejsze, świetnie gaszące pragnienie i nie pozostawiające niesmaku w ustach. Cydr Aspalls - więc pijalny. Już czujecie - no tak - wykonanie dań z jadłospisu nie dorastało do ich opisu. Mój steak and kidney pie był przeciętny. Nie, nie zły, ale po prostu przeciętny. Jak widziałem większość kolegów też nie zostawiła pustych talerzy, widać jedzenie pozostawia sporo do życzenia.
No więc gdzie trafiłem najlepiej. Tylko spójrzcie:
Jakież cudo! Dwa płaty soli, położone na okręgu miażdżonych młodych ziemniaków, zielone szparagi, oliwa ziołowa i doskonale miękkie jajko w koszulce. To jedno z lepszych dań jakie kiedykolwiek jadłem.
A na deser taki crumble:
owocowy, leciutko polany custard. Przypatrzcie się bliżej. Właśnie - widzicie tacę i zwykłą serwetkę. Witamy w 510, naszej kantynie w Reading - jak im się chce to najlepsze jedzenie w Anglii. W dodatku ten luksusowy zestaw za 6 funciaków. Aż chce się przychodzić do biura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz