sobota, 11 maja 2013

Powrót do przeszłości


Red Pepper na Maida Vale – Londyn, 08 kwietnia 2013-05-11

Są takie lata w życiu, o których potem mówimy „o to były dobre czasy, wtedy byłem szczęśliwy”.  Nie zawsze widzimy to na bieżąco, czasem bieżące miałkie problemy przesłaniają nam to co naprawdę przeżywamy.  Każdy z nas ma takie momenty, ja gdy sięgam pamięcią to widzę szalony rok 1987, pełne nadziei i zmian przełomy 1992/93, a potem 1999/2000, po prostu szczęśliwe 1996 czy 2012.  Czasem są to lata związane z konkretnym miejscem – i to miejsce ma dla nas szczególną wagę.

Gdy wchodzę na Maida Vale od strony raczej obleśnych okolic Paddington, widzę piękne wille Little Venice nad Grand Union Canal i pamiętam gdy znalazłem się tu w 1999r.  Wtedy odkryłem tę okolicę jako idealne miejsce do zamieszkania.

Idę wysadzanymi platanami znajomymi ulicami – Warwick Avenue, skręcam w Clifton Gardens a potem już prosto na Shirland Road. To tu, pod numerem 71. Pamiętam jak na tym oknie kwitły piękne a obok rósł nasz okrągły bukszpan. O tu jeszcze stał sąsiadów wielki krzak rozmarynu. 

Okno wygląda tak samo, lekko wypaczone, chyba mieszkanie znowu sprzedano... Zawracam, zatrzymuję się w pubie na szklankę pysznego cydru z Somerset – Orchard Pig (http://www.orchardpig.co.uk)/index.php, taki jak powinien być cydr, półwytrawny, orzeźwiający i po prostu smakowity.  Potem skręcam wzdłuż imponujących Mansions przy Biddulph Avanue
I zaraz będę z powrotem na  Formosa Street.  Red Pepper (http://theredpepper.net/) jest tu, nie wiem – pewnie ponad 20 lat, już gdy się sprowadziliśmy był miejscem znanym, lubianym i pełnym.  I dobrze widzieć, że mimo iż minęło kolejne ponad 10 lat nic się nie zmieniło.  Wkoło powstały nowe knajpki – na tym maleńkim odcinku Formosa jest ich 5, ale Red Pepper ciągle trwa na miejscu.
Wnętrze ciasne, jestem wcześnie więc udaje się dostać stolik, ale jak siedzę to systematycznie się zapełnia. Nie zmieniła się też struktura menu (samo menu zmienia się co kilka tygodni) – przystawki, sezonowe makarony, pizze i desery chyba ciągle te same no i wypisane na tablicy dania dnia, zwykle rissotto, makaron i 3-4 dania główne.
Na sieci widziałem ragout z dzika, ale w realu jest z cielęciny z cebulą, więc nie biorę.  Z karty wybieram cappellacci nadziewane szpinakiem z ricotta w maśle szałwiowym z orzeszkami pini, choć kusiły mnie i vognole.  Jako, że i tak najbardziej lubię tu primi piatti (porcje makaronu nie są duże i na obiad trzeba dwie) biorę z menu dnia rissotto – z przegrzebkami (scallops, bo te uwielbiam).
Ktoś się zapyta co takiego niezwykłego jest w pierożkach ze szpinakiem.  No cóż – są po prostu pyszne. Ciasto jajeczne, szpinak liściasty tylko odrobinę związany ricottą, a sos – czysta poezja, masło z szałwią i do każdej porcji na widelcu można dołożyć zaostrzający smak podprażony orzeszek pini.  Do tego białe włoskie wino.

Do risotto biorę kieliszek rieslinga, wydaje mi się odpowiedniejszy do potencjalnie słodkiego smaku przegrzebków. Nigdy nie wierzyłem, że różowa część przegrzebka (tzw. coral) może być smaczna, ale jak się okazuje w naprawdę świeżym, błyskawicznie zgrillowanym przegrzebku jest naprawdę pyszny.  A samo centrum przegrzebka jeszcze lepsze.
Te dwa dania w sumie wystarczają, jeszcze tylko prawdziwe espresso na koniec.  Tanio tu nie jest, gdzie te czasy kiedy makaron kosztował 8-9 funtów? Teraz to już 13, więc z winem i napiwkiem zbiera się 50 funtów.  Na pewno warto.  Drepczę na stację Maida Vale, już wieczór – może następnym razem podejdę na Maida Hill?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz